Można rock kochać lub nienawidzić. Trzeba jednak przyznać, że to, co dzieje się za kulisami, bywa niekiedy ciekawsze nawet niż sama muzyka.
3. miejsce na liście
Billboard 200 i ponad 13 milionów egzemplarzy sprzedanych na całym świecie – „Blood Sugar Sex Magik”, piąty studyjny album Red Hot Chili Peppers z całą pewnością można było uznać za sukces. Sukces tak wielki, że – według niektórych – odpowiedzialny za rockową eksplozję w latach 90., a zarazem najlepsze, co RHCP zrobili w dziejach. Czy może mieć z tym związek miejsce, w którym nagrywano album? Muzycy – z wyjątkiem perkusisty, Chada Smitha – zamieszkali w zaaranżowanej na studio willi w Los Angeles, należącej niegdyś do Harry’ego Houdiniego*. Willi… nawiedzonej przez duchy. To z ich powodu Smith nie chciał nocować w
The Mansion. Co ciekawe, pozostali członkowie zgodzili się, że w domu krążą duchy. Ale tylko przyjazne, orzekli.
*Według niektórych obecność Houdiniego to tylko element legendy otaczającej The Mansion, a w willi nigdy nie mieszkał słynny mistrz ucieczek.
Co do tego, że AC/DC jest zespołem rockowym, nikt nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości. To (jeszcze) żywa legenda z Australii, która podarowała światu niezliczone hity. A wśród nich… aż 23 piosenki ze słowem „rock" w tytule. To w zupełności wystarczająco materiału, by zapełnić dwie płyty pełnej długości! To m.in.
Can’t Stop Rock’n’Roll,
For Those About to Rock (We salute you),
Hard as a Rockczy cała kolekcja
Rock’n’Roll Damnation,
Rock’n’Roll Dream,
Rock’n’Roll Singer,
Rock’n’Roll Train czy
Rock’n’Roll Gimme Some New Ideas for Titles. Okej… może akurat bez tego ostatniego.
Johnny B. Goode,
Maybellene,
You never can tell, duck walk… I pomyśleć, że naprawdę niewiele brakowało, a nie doświadczylibyśmy żadnego z tych wytworów genialnej wyobraźni Chucka Berry’ego. Bo naprawdę wszystko wskazywało na to, że Berry zostanie każdym, tylko nie muzykiem. Z zamiłowania kryminalista (dorosłe życie zaczął od wyroku 3 lat więzienia za kradzież), z zawodu monter w fabryce General Motors, z wykształcenia fryzjer… interesował się przede wszystkim jednak fotografią. Muzyką zaś zajął się wyłącznie po to, by zarobić na lepszy sprzęt fotograficzny.
Rock the Casbah, wydane przez The Clash w 1982 roku, opowiada o fikcyjnym arabskim królu, który jednym dekretem zakazał całej zachodniej muzyki. By wyegzekwować nowy zakaz, zleca bombardowanie ludności sprzeciwiającej się ograniczeniu, jednak piloci samolotów odmawiają posłuszeństwa, w zamian tylko głośniej puszczając muzykę. Jakkolwiek fikcyjna, historia odwołuje się do islamskiej rewolucji, która nastąpiła w Iranie w 1979 roku, a w ramach której wprowadzono właśnie taki przepis. Tytułowa kasba to określenie fortecy w islamskiej północnej Afryce, używane również w przypadku arabskich dzielnic w innych afrykańskich miastach.
Dzisiaj o muzyku występującym pod pseudonimem Fats Domino mało kto pamięta – a ci, którzy pamiętają, kojarzą go głównie z rhythm and bluesem. Niemniej jeszcze w 1986 roku Fats Domino dołączył do zaszczytnego grona Rock and Roll Hall of Fame. I słusznie, bo to właśnie urodzony w Nowym Orleanie Amerykanin przetarł szlaki późniejszym gwiazdom pokroju Elvisa Presleya. Fats Domino jest też autorem pierwszej rock’n’rollowej piosenki, która sprzedała się w ponad milionie kopii. Było to
The Fat Man nagrane i wydane w grudniu 1949 roku. Antoine Domino był – poprawnie mówiąc – Nadwago(afro)amerykaninem i ze swojej tuszy uczynił motyw przewodni wielu utworów.
Creep to bez dwóch zdań najsłynniejszy przebój brytyjskiej grupy Radiohead. Przebój, który ma za sobą długą i pełną kontrowersji historię. Napisany pod koniec lat 80. ubiegłego stulecia, opowiada o dość specyficznym zauroczeniu wokalisty zespołu pewną dziewczyną.
Creep pojawił się na debiutanckim singlu Radiohead w 1992 roku, jednak przeszedł zupełnie bez echa. Dopiero ponowne wydanie, rok później, tym razem na płycie „Anyone can play guitar” przyniosło utworowi sławę. Sławę tak wielką, że muzycy szybko go znienawidzili. Wszystko to przez „fanów”, którzy na koncerty grupy przychodzili wyłącznie dla
Creep i nie interesowało ich już nic więcej.
Więcej w artykule:
Artyści, którzy znienawidzili swoje największe przeboje Jeśli chodzi o dziwne nazwy, na zespoły rockowe zawsze można liczyć. Oddział Zamknięty, Sztywny Pal Azji – to tylko pierwsze z brzegu przykłady z polskiego podwórka. Za granicą jest równie ciekawie, a na liście najbardziej osobliwych pseudonimów wyróżnić można z całą pewnością ten, który przybrał sobie – niegdyś – William Bruce Bailey Jr., znany zdecydowanie bardziej jako Axl Rose. Swój pseudonim zaczerpnął od nazwy zespołu AXL, w którym występował w liceum. To wersja dla rodziców. Bo to bez cienia wątpliwości zupełny przypadek, że gdy w
Axl Rose nieco poprzestawia się litery, wychodzi
oral sex.
Ilu muzyków potrzeba, aby zagrać jeden akord? Zapewne odpowiedź mogłaby brzmieć: jednego… chyba że to basista. W przypadku The Beatles jednak muzyków było aż pięciu, rąk dziesięć oraz instrumenty trzy. Mowa o końcowym dźwięku z
A Day in the Life z 1967, który zagrali jednocześnie Lennon, Martin, Starr, McCartney oraz Evan. Najwyraźniej się opłaciło, bo dla wielu miłośników
A Day in the Life pozostaje najdojrzalszym utworem The Beatles, a według magazynu Rolling Stone (z 2004 roku) znajduje się na 26. pozycji w klasyfikacji utworów wszech czasów.
Gaże najsłynniejszych artystów – a do tych z całą pewnością zaliczyć można Paula McCartneya – potrafią sięgać kwot iście astronomicznych. Tym bardziej przy okazji wydarzeń z niemal nieograniczonym budżetem. Ile więc wspomniany już eks Beatles zarobił, występując podczas ceremonii igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku? Ci, którzy węszyli wielomilionowy spisek, byliby srogo zawiedzeni. McCartney podszedł do występu honorowo, inkasując za niego dokładnie 1 funta, czyli niecałe 5 zł.
Przez każdy z muzycznych gatunków przewijają się różne standardy, ogrywane po tysiąc razy schematy, ale w każdym zdarzają się też utwory wyjątkowe, pod wieloma względami mocno się wyróżniające. Za jeden z takich uchodzi
Viva la vida zespołu Coldplay. Co stanowi sekret zespołu? Oficjalna wersja mówi, że… hipnoza, której muzycy byli poddawani podczas sesji nagraniowych. Wersja mniej oficjalna, za to chętnie powtarzana przez tych Coldplayowi nieszczególnie przychylnych – że Joe Satriani. Konkretnie jego wydany na cztery lata przed
Viva la vida utwór
If I could fly, w którym (od ok. 50 sekundy) usłyszeć można dźwięki bardzo podobne do refrenu hitu Coldplay. Brytyjczycy wszelkim oskarżeniom o plagiat oczywiście zaprzeczają.
Jeden pies – jeśli wierzyć książce – zwykł jeździć koleją, inny szwendał się po studiach muzycznych Headley Grange w angielskim Hampshire. Ten pierwszy przeszedł do historii polskiej literatury dziecięcej, ten drugi – bezimienny czarny labrador – do historii światowego rocka. To za sprawą zespołu Led Zeppelin, który „pożyczył” od niego nazwę wydanego w 1971 roku utworu
Black Dog. Nazwa nie ma jednak nic wspólnego z treścią piosenki, w czym – jak zaznaczył sam Robert Plant – nie należy doszukiwać się żadnego głębszego sensu. „Rzeczy takie jak Black Dog są po prostu bezczelnie oczywiste”, twierdził.
Legendarny zespół The Rolling Stones został założony w 1962 roku. Jak łatwo policzyć, wkrótce będzie można świętować jego sześćdziesięciolecie. Mimo upływu lat, piętnastej z kolei wątroby i paru innych przypadłości Stonesi grają dalej, absolutnie nie przejmując się latami. Tymczasem… już po czterech latach byli najwyraźniej bardzo zmęczeni trasą koncertową. „Nie wiem jak wy, chłopaki, ale ja jestem gotowy na moje dziewiętnaste załamanie nerwowe”, wyznał w którymś momencie w 1966 roku Mick Jagger, co podsunęło muzykom pomysł na nagranie
19th Nervous Breakdown.
Kiedy w 1982 roku Scorpionsi pracowali nad albumem Blackout – tym, na którym pojawiła się m.in. niezapomniana ballada
When the smoke is going down – nad przyszłością płyty zawisły ciemne chmury. Wszystko przez to, że Klaus Meine, wokalista zespołu, stracił swój charakterystyczny głos i zmuszony był poddać się operacji. Nie wiadomo było, czy zdąży wydobrzeć przed końcem nagrań, dlatego próbne utwory zarejestrowano z udziałem Dona Dokkena – amerykańskiego wokalisty przedzierającego się właśnie na szczyt. Zaśpiewał
No one like you,
You give me all I need i
Dynamite, jednak żadne z tych nagrań nie trafiło ani na płytę, ani nie zostało pokazane. Z szacunku dla Klausa, jak opowiadał potem Dokken.
U2 nie jest zespołem kontrowersyjnym w tradycyjnym, rockowym znaczeniu – obdarzony wątpliwymi umiejętnościami gitarzysta czy ucieczki podatkowe za granicę to nic, czego rock by nie widział. Nie widział natomiast drugiej takiej postaci jak Bono. Wokalista i frontman U2 wsławił się zaangażowaniem w różne rodzaje działalności charytatywnej, humanitarnej czy politycznej, co sprawiło, że został pierwszą i jedyną jak dotąd osobą nominowaną do Oscara, Grammy, Złotego Globu i Pokojowej Nagrody Nobla.
Okazuje się, że rockowe powołanie jest w stanie znaleźć człowieka nawet w najdziwniejszych zakątkach – np. w niewielkim zakładzie w Detroit zajmującym się ręcznym tapicerowaniem mebli. Ów zakład nazywał się „Third Man Upholstery”, a jego właścicielem, a zarazem jedynym pracownikiem, był Jack White, znany dzisiaj głównie jako gitarzysta i wokalista The White Stripes. W 2000 roku White występował nawet przez moment z zespołem The Upholsterers (Tapicerzy). Co ciekawe, będący na 17. miejscu wśród najlepszych gitarzystów wszech czasów (wg magazynu Rolling Stone) White ma polskie korzenie. Jego mama pochodzi z Polski, babcia mieszkała w Krakowie.
Wystarczą trzy następujące po sobie, podobnie brzmiące dźwięki, by niektórzy artyści – w tym ci najwięksi i najwięcej zarabiający – potrafili latami ciągać się nawzajem po sądach, wykrzykując wzniosłe tyrady o „haniebnych plagiatach”. Niektórzy jednak mają zupełnie inne podejście. Kiedy muzycy The Strokes przyznali się, że riff do
Last Nite „pożyczyli” od Toma Petty’ego z
American Girl, ten stwierdził – ni mniej, ni więcej – że „spoko, nie przeszkadza mu to”.
Lata mijają, muzycy dogorywają, a popularność zespołu Queen wcale nie maleje – tak samo zresztą jak nie maleją spory o to, który zespół zasługuje na miano najlepszego w historii rocka. Czy może to być Queen, zdania są podzielone. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że właśnie ta brytyjska supergrupa może pochwalić się najdłużej nieprzerwanie działającym fanklubem. Założony w Londynie w 1973 roku The Official International Fan Club trafił nawet z tego powodu do Księgi rekordów Guinnessa.
ZZ Top to jeden z tych zespołów, które łatwo rozpoznać już na pierwszy rzut oka. Charakterystyczne brody frontmanów założonego w 1969 roku w Houston zespołu stały się równie ikoniczne jak długie włosy Lynyrd Skynyrd. Gdyby spojrzeć jednak na zdjęcie teksańskiej trójki, można zauważyć, że jeden element nie pasuje do pozostałych. To perkusista ZZ Top, który jako jedyny z nich nie nosi długiej brody. I nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie jego nazwisko. Gość nazywa się... Frank Beard (Franek Broda). Odrobina ironii, jak się okazuje, nie tylko u Alanis Morissette.
Dla wielbicieli rocka magazyn Rolling Stone jest tym, czy dla miłośniczek mody Vogue. Ikoną, która trendów nie opisuje, a sama je wyznacza. Jeśli więc wierzyć okładkom, najsłynniejszym zespołem w dziejach musi więc być The Beatles. Na okładce pierwszego wydania – z 9 listopada 1967 roku (wycenionego na 25 centów) – pojawił się John Lennon w nawiązaniu do pokazanego kilka tygodni wcześniej filmu
Jak wygrałem wojnę, w którym muzyk zagrał jedną z głównych ról. Później jednak na okładkach Rolling Stone do Lennona dołączyli kolejni Beatlesi. Czwórka z Liverpoolu znalazła się łącznie na okładkach trzydziestu numerów magazynu – więcej niż jakikolwiek inny zespół w historii.
Jeden z najsłynniejszych utworów Jimiego Hendriksa,
Purple Haze, został nagrany w styczniu 1967 roku po tym, jak muzykowi przyśniło się, że wędrował po dnie oceanu, a wokół niego unosiła się purpurowa mgiełka. Tak twierdził sam Hendrix, a czy tak było naprawdę, nie dowiemy się nigdy. Nie brakuje podejrzeń, że zgodność nazwy utworu z nazwą jednej z odmian marihuany nie jest wcale tak przypadkowa, jak deklarował autor. W hołdzie
Purple Haze powstał za to drugi z najsłynniejszych „purpurowych” utworów –
Purple rain Prince’a.
Za króla rock’n’rolla większość osób uważa Elvisa Presleya, co w zupełności odpowiada „wersji” narzuconej przed media w latach 50. ubiegłego stulecia. Tymczasem Chuck Berry nazywany bywa „ojcem założycielem” rock’n’rolla, prawdziwym twórcą gatunku. Komu więc przysługuje tytuł prawdziwego króla rock’n’rolla? Coraz więcej osób, w tym wielu historyków, skłania się ku temu drugiemu, wskazując, że w latach 50. telewizje zdecydowanie chętniej pokazywały i promowały białych. Ciemnoskóry Berry, choć nie mniej genialny i na pewno znacznie bardziej twórczy niż Presley, został więc dosłownie schowany w cieniu.
Wspominane już kilkukrotnie na tej liście nazwy zespołów rockowych budzą mieszane uczucia, zwłaszcza wśród tych, którzy nie podzielają ducha buntu. Powiedzmy jednak, że w przypadku wywodzącego się z Anglii Sex Pistols nazwa była tylko jednym z wielu elementów, które nie przypadły do gustu krytykom. W 1977 roku doszło do tego, że w swoim ojczystym kraju zakazano im występowania. Jednak nie w duchu punku byłoby się poddać. Muzycy wynajmowali więc sale koncertowe pod różnymi pseudonimami, a całość trasy – 19 koncertów w różnych miastach Wielkiej Brytanii – zyskała nawet przydomek S.P.O.T.S, czyli Sex Pistols on Tour Secretly.
Linda Ronstadt to piosenkarka, której nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi muzyki… No dobrze, nie ma w tym ani za grosz prawdy, bo dzisiaj – w kilka lat po zakończeniu działalności artystycznej – nie pamięta o niej niemal nikt. Nawet wówczas jednak gdy występowała na scenie, przyćmiewały ją często gwiazdy, z którymi współpracowała – Aaron Neville, Dolly Parton, Neil Young… a także The Eagles. Jedna z najsłynniejszych amerykańskich grup rockowych zaczynała swoją karierę jako „backup” właśnie dla Ronstadt, by ostatecznie samemu zapisać niemałą kartę w historii muzyki.
Nie zostać zaproszonym na własne przyjęcie urodzinowe to niezłe osiągnięcie, ale to, czego dokonali muzycy Nirvany wcale nie jest znacząco mniejszym dokonaniem. Podczas imprezy zorganizowanej w 1991 roku z okazji wydania albumu Nevermind – który otwierało nieśmiertelne
Smells like teen spirit – Kurt Cobain i spółka rozpętali… bitwę na jedzenie. W uznaniu zasług i dojrzałości każdy – każdy! – członek Nirvany został wyrzucony z ich własnego przyjęcia. Samo zaś Nevermind, mimo że przeciętnie ocenione przez Rolling Stone, odniosło wielki sukces z 26 milionami sprzedanych egzemplarzy.
Za wyjątkiem muzyków The Rolling Stones, którzy najwyraźniej zawarli pakt z diabłem (wydział używek, sekcja alkoholu), nawet na najsilniejszych prędzej czy później mści się rockowy styl życia. W przypadku Johna Bonhama było to zdecydowanie wcześniej niż później. Uzdolniony i twórczy perkusista, do tego samouk, był jednym z odpowiedzialnych za sukces Led Zeppelin. Niestety zmarł zdecydowanie przedwcześnie, w wieku 32 lat. Było to w 1980 roku, a w organizmie Bonhama znaleziono pozostałości 40 shotów wódki. Dawki, jak się okazało, dosłownie zabójczej, która pokonała nie tylko jego samego, ale też cały zespół, który postanowiono w konsekwencji tego zdarzenia rozwiązać.
London Calling, pierwszy z utworów zarejestrowanych na płycie The Clash o tym samym tytule, został zainspirowany awarią reaktora atomowego w Pensylwanii. Rosnące bezrobocie, rasizm i narkotyki stanowią tło niezapomnianej, wpadającej w ucho kompozycji. Skąd zaś wzięła się jej nazwa? Od nadawanej przez BBC podczas II wojny światowej audycji, która poza granicami Wielkiej Brytanii rozpoczynała się od słów „Good morning America*, this is London calling”.
*Na przykład.
Do kolekcji interesujących nazw zespołów dołożyć należy Foo Fighters. Założona przez Dave’a Grohla w 1995 roku grupa swoją nazwę wzięła od niewyjaśnionych zjawisk – UFO i UFO-podobnych – widywanych nad Europą i Oceanem Spokojnym. Samo słowo „foo” nie ma żadnego sensu, pojawiło się w latach 30. w komiksach rysownika Billa Holmana. W odniesieniu do niewyjaśnionego zjawiska określenie „foo fighter” zaczęło być stosowane przez amerykańskich pilotów. Samo zaś zjawisko zostało zaobserwowane po raz pierwszy w 1941 roku przez załogę polskiego statku SS Pułaski.
Na długo przed tym, jak światem zawojował Facebook, swoje pięć minut miał MySpace. Portal społecznościowy o funkcjonalności tak ograniczonej, że dzisiaj nikt nie wie tak naprawdę po co i dlaczego został założony. Jego obecność nie poszła jednak na marne – „dzieckiem” MySpace’a są bowiem Arctic Monkeys. To zespół, który wypromował się w zasadzie sam dzięki użytkownikom portalu, którzy polecali sobie nawzajem piosenki. Dopiero później, gdy o „arktycznych małpach” zrobiło się głośno, podpisali kontrakt z profesjonalną wytwórnią płytową.
Zanim na dobre porzucił inne zajęcia i wziął się za podbijanie świata wraz z braćmi Angusem i Georgem jako AC/DC, Malcom Young pracował jako serwisant maszyn do szycia w… fabryce biustonoszy. Niektórzy twierdzą, że być może właśnie dzięki temu nigdy nie miał problemów z ich rozpinaniem. W uznaniu muzycznych zasług Malcolm Young zyskał przydomek The Riffmaker. Z AC/DC występował aż do udaru mózgu, który doprowadził do demencji. Oficjalnie z zespołu odszedł w 2014 roku, jednak według niektórych źródeł już za czasów Black Ice Tour z 2008 Malcolm musiał przed każdym koncertem uczyć się piosenek od nowa.
W 2015 roku odbyli natomiast jedną z najbardziej opłacalnych tras koncertowych - cały artykuł tutaj: [
klik].
New York Times określił go „prawdopodobnie najbardziej wpływowym wuefistą w historii amerykańskiej popkultury” i raczej się nie pomylił. O kim mowa? O Leonardzie Skinnerze, nauczycielu z liceum w Jacksonville, który tak zawzięcie „prześladował” długie włosy Ronniego Van Zanta i spółki, że ci postanowili nazwać na jego cześć swój zespół muzyczny. Trochę poprzestawiali litery, by mieć pewność, że nie będzie problemów prawnych i tak powstał Lynyrd Skynyrd, a wkrótce potem świat usłyszał
Sweet Home Alabama,
Free bird czy
Simple man. Sam zaś Skinner, później jeszcze trener koszykówki, budowlaniec i właściciel baru, zmarł w 2010 roku.
Można czasem odnieść wrażenie, że w amerykańskim przemyśle – czy to muzycznym, czy filmowym, czy jakimkolwiek innym pokrewnym – wszyscy to jedna wielka rodzina. Nie żeby jakoś szczególnie się kochali, co to to nie. Ale wielu faktycznie jest spokrewnionych. Chip Taylor, kompozytor znany głównie za sprawą
Wild thing, utworu wykonywanego później m.in. przez Jimiego Hendriksa, to równocześnie brat aktora Jona Voighta i wujek Angeliny Jolie. Talenty, jak się okazuje, najwyraźniej zostają w rodzinie.
Cóż za logika – mając do wyboru tysiące dziewcząt gotowych natychmiast stanąć przed ołtarzem, Eric Clapton musiał akurat zakochać się w tej jednej, z którą być nie mógł. Pattie Boyd była wówczas żoną George’a Harrisona, jednego z Beatlesów oraz bliskiego przyjaciela Claptona. Niezrażony odrzucanymi awansami pisał o niej piosenki –
Something,
Layla,
Wonderful Tonight to wszystko utwory, które powstały właśnie dla Pattie – i popadł w uzależnienia. Kiedy Boyd rozstała się z Harrisonem, dopiął swego i poślubił Boyd, jednak ich małżeństwo nie przetrwało długo. Alkoholizm i niewierność Claptona okazały się gwoździem do trumny tak długo wyczekiwanego związku.
Palenie papierosów to nałóg, który poza wieloma negatywnymi aspektami zdrowotnymi jest również niezwykle kosztowny. Do rzadkości nie należą przypadki, kiedy ludzie dosłownie przepalają swoje ostatnie oszczędności. Gdyby więc tak dało się palić i jeszcze na tym zarabiać? Był taki jeden, któremu się udało – konkretnie wspominany już Axl Rose. W młodości palił papierosy w ramach eksperymentu prowadzonego przez University of California, zarabiając na tym 8 dolarów za godzinę.
O występach z Little Richardem marzył między innymi Bob Dylan, jednak nie wszystkim współpraca z amerykańskim pianistą układała się bezproblemowo. Z zespołu Little Richarda wywalony bowiem został sam Jimi Hendrix! Za co? Cóż… za jedyną rzecz, za jaką ktokolwiek mógłby nie chcieć w swoim zespole Hendriksa. Czyli gitarowe popisy odwracające uwagę od „głównej gwiazdy” przedstawienia. Do tego wszystkiego Hendrix odmawiał noszenia „firmowego garniturku”, czym dodatkowo naraził się Richardowi.
To historia, którą należałoby opowiadać wszystkim młodym ludziom na granicy zrażenia się swoimi pierwszymi niepowodzeniami czy krzywdzącymi ocenami z zewnątrz. Gdyby takich właśnie „doradców” posłuchał Elvis Presley, nigdy nie zrobiłby ogromnej kariery, która zapewniła mu sławię na całym świecie. Gdy zgłosił się na przesłuchanie do jednego z zespołów z Memphis, usłyszał, by „lepiej wrócił do jeżdżenia ciężarówką, bo nigdy nie zrobi kariery jako wokalista”. Cóż, z pewnością jedna z
bardziej trafnych przepowiedni w dziejach muzyki. Tak czy inaczej wkrótce później Presley wydał swój pierwszy singel
That’s Alright, zaś jego uprzejmy doradca, Eddie Bond, nagrał dwie płyty, po czym słuch o nim zaginął.
Nagrywanie w zwyczajnym studiu muzycznym dla wielu okazuje się najwyraźniej „za mało rockowe”. Nine Inch Nails sesję nagraniową albumu "The Downward Spiral” postanowili urządzić w Le Pig – mieszczącym się w Beverly Hills studiu urządzonym w domu, gdzie przed laty mieszkał Roman Polański wraz z żoną. Trent Reznor twierdził w wywiadach, że nie wiedział, że to właśnie miejsce śmierci Sharon Tate, zamordowanej przez Charlesa Mansona, a wybierając studio, kierował się jego lokalizacją. Być może jakieś fatum przeniosło się i na płytę, ponieważ jej najsłynniejszy utwór,
Hurt, zyskał światową popularność dopiero gdy zaśpiewał go ktoś inny, Johnny Cash.
Weezer to założony w 1992 roku zespół, którego historia pełna jest dramatycznych zwrotów akcji, ciąż, śmierci, wyrzuceń z zespołu, porażek i sukcesów. Gdyby nie determinacja muzyków, którzy raz po raz powracają z nowymi pomysłami, historię Weezera już dawno można by uznać za zamkniętą. A zaczęło się zupełnie niewinnie, kiedy to nowo utworzony Weezer wystąpił jako support przed grającą rocka alternatywnego grupą Dogstar. Największym osiągnięciem tej ostatniej było… posiadanie sławnego (choć z zupełnie innych powodów) basisty – Keanu Reevesa.
Bardziej liczy się pojedyncza osobowość czy cały zespół? Czy istnieje życie po rozstaniu ze znanym zespołem? Ile osób, tyle opinii. Dave Grohl pokazuje natomiast, że niemożliwe nie istnieje. Udowodnił, że można trafić na 1. miejsce listy Billboard przez 17 z 18 tygodni z rzędu, występując… w trzech różnych zespołach. Pod koniec 2002 roku w zestawieniach królowało
You know you’re right Nirvany, które następnie zastąpiło
All my life Foo Fighters, by – z jednotygodniową przerwą – ustąpić miejsca
No One Knows Queens of The Stone Age. We wszystkich tych utworach na gitarze zagrał właśnie Grohl.
Na tzw. wielką czwórkę z Seattle składają się Nirvana, Alice in Chains, Soundgarden oraz Pearl Jam. Założona w 1990 roku grająca grunge grupa może się pochwalić olbrzymimi sukcesami, do których popularyzacji w jakimś stopniu zapewne przyczyniła się też wpadająca w ucho nazwa. Mało brakowało jednak, aby brzmiała ona zupełnie inaczej. Pierwotnie muzycy Pearl Jam planowali nazywać się… Mookie Blaylock – jak koszykarz grający dla New Jersey Nets. Zresztą pierwszy album zespołu nosi tytuł „Ten” – od numeru, z którym Blaylock występował na plecach.
Nieco starsi – doświadczeniem, bo przecież nie wiekiem – miłośnicy gier komputerowych pamiętają zapewne Quake’a. Prosta w założeniach strzelanka wciągała na długie godziny rozrywki… robiąc to zresztą tak skutecznie, że większość osób nie zwróciła uwagi na drobne szczegóły. Np. logo zespołu Nine Inch Nails umieszczone na skrzyniach z amunicją. Trafiło tam zupełnie nieprzypadkowo – lider NIN, Trent Reznor, pomagał w nagrywaniu efektów dźwiękowych i ścieżki muzycznej, które trafiły później do gry.
W uznaniu zasług Björk na rzecz promowania Islandii poza granicami rząd postanowił w 2000 roku, że należy się artystce jakoś odwdzięczyć. Chwilę się zastanawiano, po czym rządzący doszli do wniosku, że można by… sprezentować jej bezludną wyspę. Niewielka Ellidaey, znana dzisiaj bardziej jako wyspa Björk, z samotnym domem pośrodku, wydawała się idealna… Artystka chciała przyjąć ofertę, jednak po głębszym namyśle podziękowała za prezent. Obawa o utratę prywatności była tylko jednym ze zmartwień – propozycja islandzkiego rządu wzbudziła bowiem żywiołowe protesty okolicznych mieszkańców.
Brytyjski wokalista Morrissey to postać, nad którą regularnie rozpływają się krytycy. Według jednych jest jednym z najbardziej wpływowych artystów w historii, według innych już za życia osiągnął status ikony, co wielu udaje się dopiero po latach od przeniesienia się na drugą stronę. Początkowo Morrissey występował z zespołem The Smiths, który doskonale sobie radził, a po jego rozpadzie rozpoczął karierę solową. Wówczas zwrócili się do niego producenci serialu Przyjaciele, którzy zaproponowali mu gościnny występ. Morrissey odrzucił jednak tę możliwość, nie chcąc grać u boku odtwarzanej przez Lisę Kudrow Phoebe.
Florence and The Machine to zespół, którego idea narodziła się w ramach żartu… a który stał się istnym fenomenem. W najnowszej historii muzyki – a do takiej należy zaliczyć Florence i założony w 2007 roku zespół – niewiele jest równie charakterystycznych osobowości. Tymczasem już od dziecka urodzona w 1986 roku w Londynie wokalistka miała do czynienia z muzyką. Za młodu… śpiewała na pogrzebach. Jednego można być pewnym – musiały to być naprawdę zaje*iste pogrzeby!
Mimo nie tak małego w gruncie rzeczy dorobku muzycznego, Courtney Love pamiętana jest dzisiaj głównie za sprawą burzliwego związku z Kurtem Cobainem z Nirvany. Sama nagrała jednak płytę, wydała kilka singli, wystąpiła w kilkunastu filmach, a wcześniej… śpiewała w Faith No More! Kalifornijski zespół znany ze wszystkiego poza współpracą z Love, zwolnił Courtney jeszcze zanim grupa zdobyła prawdziwą popularność. Chaotyczna osobowość wokalistki okazała się zbyt trudna do zniesienia i jej drogi z zespołem rozeszły się.
Założony w 1985 r. przez samozwańcze „żony Waszyngtonu” komitet Parents Music Resource Center postawił sobie za cel oczyszczenie sceny muzycznej z utworów „propagujących” przemoc, seks czy używki. Komitet doprowadził do powszechnego stosowania naklejek „Parental Advisory”, aż pod koniec lat 90. uległ samorozwiązaniu. Za swojego istnienia zasłynął jednak z ciągłych sporów z różnymi zespołami, głównie rockowymi. W proteście przeciwko działalności PMRC w 1993 roku muzycy Rage Against the Machine pojawili się na jednym z koncertów całkowicie nago, z ustami zaklejonymi taśmą klejącą.
Kolejna historia z cyklu porąbani basiści i ich zwariowane hobby. Występujący na co dzień w Blur Alex James znany jest przede wszystkim za sprawą współtworzenia
Song 2 – trwającego dwie minuty i dwie sekundy drugiego w kolejności singla grupy, złożonego z dwóch zwrotek i dwóch refrenów… Aha, racja, miało być o basiście. Otóż Alex James, kiedy tylko nie jest zajęty muzyką, zajmuje się wytwarzaniem własnego sera. Wcale nie gorszy sposób na życie – tym bardziej że produkowane przez niego sery zaliczają się do najlepszych i regularnie zdobywają nagrody!
Raditude to wydany przez grupę Weezer w 2009 roku siódmy album studyjny. Mimo że promujący go singel
(If you’re wondering if I want you to) I want you już w debiucie wskoczył na siódme miejsce listy Billboard 200, raczej nie okazał się przebojem. Być może po części dlatego, że od zawartego na płycie materiału bardziej interesująca była jego okładka. Na niej zaś zdjęcie psa w podskokach – zdjęcie, które pojawiło się oryginalnie kilka miesięcy wcześniej w magazynie National Geographic.
Wsparcie rodziców to jedna z najważniejszych rzeczy na drodze ku rozwojowi młodych talentów. I choć nierzadko można sobie poradzić pomimo jego braku, to (zdrowa) zachęta ze strony starszego pokolenia nikomu jeszcze nie zaszkodziła. O tym, że Prince jest „skazany na sukces” wiedział jego tata, który na koncercie Jamesa Browna… podrzucił syna na scenę. Ten zaś, zupełnie nie przejmując się zgromadzonym tłumem, po prostu zaczął tańczyć z bohaterem wieczoru i tańczył tak długo, aż siłą na dół ściągnęła go ochrona.
A tutaj:
12 rzeczy, których mogłeś nie wiedzieć na temat Princa Najbardziej znanym spośród wykształconych muzyków jest zapewne Brian May z Queen – zwłaszcza że jego wykształcenie nijak nie pokrywa się z jego wcześniejszą działalnością. W 2007 roku został doktorem astronomii, obroniwszy pracę o prędkościach radialnych w pyle kosmicznym… czy czymś takim. Ale wykształcenie, którym można się pochwalić, ma też Tom Morello z Rage Against the Machine. Syn kenijskiego partyzanta, późniejszego reprezentanta kraju w ONZ, został magistrem sztuki na niezwykle prestiżowym Harvardzie. Wcześniej jeszcze próbował swoich sił w „naukach politycznych”.
Szerszy artykuł na temat Morello i Rage Against The Machine do przeczytania
tutaj - klik.
Niełatwo w tych czasach o dobrego perkusistę… przekonali się Scorpionsi, kiedy James Kottak został aresztowany i trafił do więzienia w Dubaju. Niemcy zdecydowali się zaangażować zastępstwo, Amerykanie z The Smashing Pumpkins postanowili natomiast „cieszyć się tym, co mają”. Kiedy zaczynali w 1988 roku, było ich tylko dwóch: Billy Corgan grający na gitarze i śpiewający główne partie oraz James Iha, drugi z gitarzystów, odpowiedzialny również za chórki. Z braku perkusisty, pierwsze utwory nagrywali z towarzyszeniem… automatu perkusyjnego. Na początek, w tym pierwsze koncerty, wystarczyło – a kariera The Smashing Pumpkins wkrótce potem nabrała rozpędu.
Jeden z najlepszych metalowych wokalistów wszech czasów, Chris Cornell występował naprzemiennie w Audioslave i Soundgarden, z których na zawsze zostanie zapamiętany. W maju 2017 roku popełnił samobójstwo, pisząc smutny koniec ciekawej, ale i wyboistej historii. Początek również łatwy nie był. By pomóc mamie utrzymać resztę rozbitej rodziny, Chris chwytał się różnych zajęć, m.in. w hurtowni owoców morza. Przez jakiś czas pracował też jako pomocnik szefa kuchni w jednej z restauracji w Seattle.
Wielu uważa
Like a Rolling Stone Boba Dylana za najlepsze dzieło w historii rocka, mając przy tym na względzie nie tylko walory muzyczne, ale też pewne szczególne osiągnięcie. Trwający około sześciu minut utwór wprowadził w radiu rewolucję. Większość stacji w owych czasach nie chciała odtwarzać utworów dłuższych niż trzy minuty,
Like a Rollin Stone z góry skazane więc było na odrzucenie. Tymczasem odzew słuchaczy był tak duży, tak wiele osób domagało się puszczenia utworu na antenie, że ostatecznie ugięto się przed „głosem ludu” i zniesiono ograniczenie.
„The Dark Side of the Moon” to album, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Okazał się pod wieloma względami przełomowy, a wielu uważa go dzisiaj za najlepszy krążek w historii rocka. Warto wiedzieć, że… przełamał też tabu. Piosenka
Money z wersem „Don’t give me that no good, goody-good bullshit” była pierwszą, którą odtwarzano w radiu, pomimo przekleństwa, bez cenzury. Podobnego osiągnięcia próbował dokonać nieco wcześniej John Lennon z
Working class hero, jednak użyte przez niego „fuck” było na antenie regularnie wycinane.
Jest tylko jeden album, który magazyn Rolling Stone recenzował dwukrotnie. To „After the Gold Rush” wydany przez Neila Younga, początkowo mocno skrytykowany przez dziennikarzy. Z czasem okazało się jednak, że publiczność zupełnie nie podziela ich zdania. Entuzjastycznie przyjęta płyta zawierała przeboje, które po dziś dzień uważane są za jedne z najlepszych w karierze artysty. Wówczas Rolling Stone ugiął się i przygotował drugą recenzję, tym razem już pozytywną. Sama zaś płyta zyskała dodatkową sławę, jako tej, przy której "magazyn jedyny raz się pomylił”.
George Harrison i Eric Clapton, wielcy przyjaciele, wymienili się nie tylko żoną, ale też… liniami melodycznymi. Utwór
While my guitar gently weeps The Beatles posiada partie gitary zagrane przez Claptona, mimo że ich autorstwo oficjalnie przypisane jest Harrisonowi. Dla sprawiedliwości wspomnieć należy, że w drugą stronę również to podziałało. Pod utworem
Badge grupy Cream, ówczesnego zespołu Claptona, podpisany jest Slowhand, mimo że faktycznym autorem jego części jest niewymieniony tam Beatles.
Weźmy dowolne zestawienie, którykolwiek top wszech czasów –
Stairway to Heaven zawsze znajduje się w absolutnej czołówce. Najsłynniejszy utwór Led Zeppelin uznawany jest często także za najlepszy w historiach. Bo i prawda, uroku nie sposób mu odmówić. Sęk w tym, że kwestia jego autorstwa jest znacznie bardziej skomplikowana. A może nie tyle skomplikowana, co kontrowersyjna. Wstęp
Stairway to Heaven jest bowiem bliźniaczo podobny do motywu z
Taurus zespołu Spirit, napisanego cztery lata wcześniej. Zespołu notabene, z którym Led Zeppelin kilkukrotnie wspólnie koncertowali.
(Drugi od prawej – podobieństwo do Jacka Blacka zupełnie przypadkowe...)
Prawdopodobnie każdy słyszał kiedyś piosenkę
I’m a believer. Jeśli nie z którejś jej wcześniejszych oryginalnych wersji, to już na pewno z tej wykonywanej przez Smash Mouth, a która trafiła na ścieżkę dźwiękową Shreka. Żywiołowy, wesoły utwór ma jednak bardzo długą i ciekawą historię. Skomponował go… sam Neil Diamond. Napisał tekst, muzykę, a następnie The Monkees wydali go jako singel. Grupa istniała krótko, zaledwie cztery lata, ale zdążyła zapisać się w historii muzyki – między innymi tym, że podczas tourneé w 1967 roku supportował ją… Jimi Hendrix.
Co do tego, że Eric Clapton jest absolutnym wirtuozem gitary, nie ma najmniejszych wątpliwości. To człowiek-historia, a do tego genialny muzyk. Jednak nawet tacy geniusze jak on nie są w stanie zrobić wszystkiego sami. Kiedy więc podziwiamy najbardziej wymagające gitarowe partie z
Layli, powinniśmy pamiętać o jednym drobnym szczególe – zagrał je nie Clapton, a Duane Allman z Allman Brothers. Nie ma w tym nic umniejszającego ówczesnemu frontmanowi zespołu Derek and the Dominoes. Kompozycja
Layli jest tak skomplikowana, zawiera mnóstwo pozornie sprzecznych elementów, że niepodobieństwem jest jednocześnie grać i śpiewać, stąd właśnie gościnny udział Allmana.
Sława, pieniądze, goniąca naprzód kariera są w stanie zawrócić w głowie każdemu, nawet tym, którzy przedtem wydawali się skromni i „nie do ruszenia”. A jednak Jim Morrison nigdy nie pozwolił sobie na to, by odwrócić się od kolegów i zostawić ich w cieniu. Kiedy więc wytwórnia zaproponowała, by podpisać zespół jako Jim Morrison and the Doors, stanowczo zaprotestował. Nigdy się też nie zgodził, by pod którąkolwiek z piosenek twórca podpisany był pojedynczym nazwiskiem. Każde dzieło The Doors stanowiło dla niego pracę zespołową i każdemu z muzyków należało się jednakowe uznanie.
Black Sabbath, którego był współzałożycielem, Jethro Tull, Heaven & Hell… to wszystko zespoły, których kariera bez niego potoczyłaby się zupełnie inaczej, a być może skończyłaby się znacznie wcześniej. Mało brakowało jednak, aby Tony Iommi w ogóle porzucił grę na gitarze. Wszystko przez wypadek, który przytrafił mu się ostatniego dnia pracy w fabryce przy cięciu blachy, a przez który stracił opuszki dwóch palców prawej dłoni. Zrozpaczony Iommi przekonany był, że już nigdy nie zagra. I wtedy przyjaciel przyniósł mu do szpitala nagranie Django Reinhardta. Kiedy dowiedział się, że Reinhardt gra tylko dwoma palcami lewej ręki, bo pozostałe ma sparaliżowane, odżyła w nim nadzieja.
Konflikty na tle hierarchii ważności zdarzają się w każdym zespole… może pomijając The Doors. W The Rolling Stones były jednak na porządku dziennym. I któregoś dnia do śpiącego perkusisty zadzwonił pijany Mick Jagger, pytając niewybrednie „a gdzież to się podziewa mój perkusista?”. Watts odłożył słuchawkę, wstał z łóżka, wystroił się elegancko, po czym poszedł do pokoju Jaggera i… strzelił mu z pięści. „Nigdy więcej nie nazywaj mnie swoim perkusistą”, zażądał. „Jesteś moim je*anym wokalistą”.
Friends will be friends, jak śpiewał Freddie.
Jak szybko człowiekowi odbija? Bardzo… Już przy nagrywaniu swojego debiutanckiego albumu muzycy Guns N’ Roses zaczęli wywijać numery, które niewielu uchodziły na sucho. Gdy ktoś uważnie wsłucha się w
Rocket Queen z 1987 roku zapewne wychwyci odgłosy, które nie przypominają gry na żadnym instrumencie. No dobrze, przypominają – ale bynajmniej nie muzycznym. To pomysł Rose’a, który zdecydował, że chce mieć w utworze odgłosy seksu. Pożyczenie ścieżki z filmów dla dorosłych nie wchodziło w grę, więc Axl wciągnął do pokoju nagrań Adrianę Smith, gdzie przez pół godziny oddawali się
nagrywaniu muzyki. A to, że była to dziewczyna perkusisty, Stevena Adlera, to już – jak się okazuje – zupełnie inna historia.
To prawda, istnieją takie zespoły, od których muzyki człowiekowi aż chce się palnąć sobie w łeb… Czy należy do nich R.E.M., rzecz gustu – ale chyba niekoniecznie. Niemniej jednak taki właśnie scenariusz miał miejsce w rzeczywistości. Kiedy po trzech dniach od śmierci znaleziono Kurta Cobaina, obok niego wciąż znajdował się włączony odtwarzacz z płytą R.E.M. w środku, co sugeruje, że wokalista Nirvany popełnił samobójstwo słuchając właśnie tego zespołu. Którego, wypada dodać, był fanem.
Red Hot Chili Peppers to jeden z bardziej porąbanych zespołów, jakie zyskały światową sławę. Powstała w 1983 roku w Los Angeles grupa wdepnęła prawdopodobnie we wszystkie pułapki, jakie tylko niesie ze sobą rock… Do tego stopnia, że Anthony’emu Kiedisowi, wokaliście RHCP, zdarzyło się zaniemóc i nie pojawić na jednym z koncertów w 1984 roku. Zastąpił go Keith Morris, który… nie znał ani słowa z utworów, więc po prostu darł się bezładnie przez cały występ. W międzyczasie Morris dał się poznać również jako członek zespołów, których nazw nie należy googlować – Circle Jerks czy Midget Handjob.
Pewien polski pisarz twierdzi, że gry komputerowe odbierają mu czytelników i przez nie mniej zarabia. Cóż… muzycy Aerosmith są najlepszym przykładem tego, że zależność jest zupełnie inna. Okazuje się bowiem, że wydzierżawienie praw do 29 utworów firmie Activision przyniosły muzykom większy dochód niż jakakolwiek płyta! Inna rzecz, że gra, o której mowa, to prawdziwy fenomen – Guitar Hero: Aerosmith, czyli wymagająca mimo wszystko niezłych umiejętności symulacja gitarzysty z piosenkami zespołu, już w ciągu pierwszego tygodnia sprzedaży zarobiła ponad 25 milionów dolarów!
1991 okazał się wyjątkowo dobrym rokiem dla rocka… No dobra, ogólnie dla muzyki. Wydano wówczas całe mnóstwo genialnych płyt, spośród których te najsłynniejsze, prawdziwe arcydzieła, w ciągu zaledwie sześciu tygodni. 12 sierpnia Metallica zaprezentowała „The Black Album”, 27 sierpnia Pearl Jam wydali „Ten”, 17 września Guns’n’Roses pokazali „Use your illusion”. 24 września dołączyła Nirvana z „Nevermind” oraz – dokładnie tego samego dnia! – Red Hot Chili Peppers z
Blood Sugar Sex Magik. Od nich zaczęliśmy i na nich dzisiaj skończymy. „Shut up and take my money!”, chciałoby się krzyknąć.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6,
7,
8,
9,
10,
11,
12,
13,
14,
15,
16,
17,
18,
19,
20,
21,
22,
23,
24,
25,
26,
27,
28,
29,
30,
31,
32,
33,
34,
35,
36,
37,
38,
39,
40,
41,
42,
43,
44,
45,
46,
47,
48,
49,
50,
51,
52,
53,
54,
55,
56,
57,
58,
59,
60,
61,
62,
63,
64,
65,
66
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą