Ulubionym zajęciem polityków jest dzielenie społeczeństwa – bo podzielonymi ludźmi łatwiej rządzić. Zostawmy więc sytuację obecną dzisiaj w Polsce i sprawdźmy, jak to gdzie indziej i przed laty bywało.
#1. Głowa Gajusza
Gajusz Grakchus był politykiem, który podczas swojego zaledwie 31-letniego życia zdążył mocno dać się w kość rzymskiej arystokracji. Zdobywał poparcie głównie wśród biednych, oferując im chociażby możliwość zakupu zboża po zaniżonych cenach czy pozwalając średnio zamożnym rozsądzać sprawy o nadużycia we władzach. Przeciwnicy mieli tak dosyć Gajusza, że wyznaczyli nagrodę za jego głowę – tyle złota, ile głowa będzie ważyła. Głowę dostarczono, nagrody nie wypłacono. Dlaczego?
Wyłącznie dlatego, że przedsiębiorczy „łowca” postanowił wydobyć z czaszki mózg, wypełniając powstałą w ten sposób przestrzeń ołowiem. W sumie zupełnie jak w przypadku współczesnego nastrzykiwania mięsa wodą – tyle że z jakiegoś powodu to ostatnie nikomu nie przeszkadza.
W 1994 roku do duńskiego parlamentu wybrany został Jacob Haugaard, który zdobył ponad 23 tys. głosów. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Haugaard był komikiem, a partia, którą założył z przyjaciółmi, powstała wyłącznie dla żartu – obiecując m.in. lepszą pogodę, prawo do impotencji czy więcej renesansowych mebli w Ikei.
Ponieważ żadna z większych ówczesnych partii politycznych nie była w stanie rządzić samodzielnie, w kluczowych sprawach decydujące okazywało się zdanie Haugaarda. I ten – trzeba oddać mu sprawiedliwość – ze swoich obowiązków wywiązywał się sumiennie. Chcąc nie chcąc dotrwał do końca kadencji, po czym przy pierwszej okazji w marcu 1998 roku wycofał się z polityki.
O tym, z jaką powagą politycy odnoszą się do społeczeństwa, świadczy kolejny przypadek. Przypadek pierwszej kobiety w Stanach Zjednoczonych, która wygrała wybory na burmistrza. Było to w 1887 roku w Argonii w Kansas i stanowiło zaskoczenie o tyle nawet, że aż do dnia wyborów sama zainteresowana, Susanna M. Salter, nie wiedziała, że kandyduje. Jak znalazła się na liście?
Została dopisana przez kilku „wesołków”, którzy chcieli w ten sposób upokorzyć kobiety. Przegrane z kretesem wybory miały pokazać im ich miejsce. Sprawy jednak potoczyły się zupełnie inaczej, bo Salter w ostatniej chwili poparły nie tylko organizacje walczące na rzecz praw kobiet, ale też republikanie. Salter rządziła tylko rok, nie startując w kolejnych wyborach, ale jej kadencja odbiła się echem na całym świecie.
Polityk powinien umieć trzymać gębę na kłódkę – ale nie tylko w sytuacjach, gdzie „trzeba” kryć niegodne uczynki kolegów z partii. Są takie sytuacje, w których jest to dosłownie kwestia życia i śmierci. Nie wiedział o tym niestety kongresman Andrew May, który pomaszerował w czerwcu 1943 roku na konferencję prasową i ogłosił – dysponując tajnymi danymi wojskowymi – że japońskie okręty podwodne są nieskuteczne w walce z amerykańskimi, bo detonują ładunki na zbyt małej głębokości.
Jakaż wspaniała wiadomość, zakrzyknęli dziennikarze, po czym opublikowali ją we wszystkich możliwych periodykach. Wieść bardzo szybko dotarła do Azji. Japończycy zmienili taktykę, a w konsekwencji gadulstwo Maya kosztowało USA śmierć 800 marynarzy oraz zatopienie 10 okrętów.
Jak poprawić bezpieczeństwo pieszych w ruchu miejskim? To skomplikowane zagadnienie, nad którym debatują najtęższe umysły świata, zastanawiając się, czy lepiej kierowców samochodów wsadzać do więzienia, czy może od razu rozstrzeliwać. Tymczasem Antanas Mockus, matematyk, który został burmistrzem kolumbijskiej Bogoty, postanowił skupić się na samych pieszych – i ukrócić nagminny proceder przechodzenia przez jezdnię w niedozwolonym miejscu.
Coś, czego nie udało się wyeliminować mandatami, nie wytrzymało starcia z… 420 mimami. Mockus zatrudnił ich, by parodiowali i dokuczali niestosującym się do przepisów pieszym. I jaki był efekt? Odsetek śmierci w wyniku potrącenia pieszego przez samochód spadł aż o połowę. Najwyraźniej ludzie naprawdę nie lubią, gdy ktoś się z nich nabija.
Jeśli wybierani na urzędy politycy odzwierciedlają przekrój społeczeństwa, to… nie ma dla nas dobrych wiadomości. Obiecałem jednak trzymanie się z dala od polskiej polityki, a zatem wycieczka do „i dawno, i daleko”. W 1974 roku amerykański New Times opublikował listę 10 najgłupszych kongresmanów. Na pierwszym miejscu rankingu znalazł się William L. Scott, republikanin z Wirginii. Lista jego zasług jest długa.
Podczas dyskusji na temat silosów rakietowych ZSRR zadeklarował, że nie interesuje go rolnictwo, chce rozmawiać o militariach. Na Bliskim Wchodzie pomylił Kanał Sueski z Zatoką Perską, a izraelskiego premiera poprosił o wyjaśnienie „o co chodzi z tą całą Gazą, bo on nigdy nie rozumiał problemu”. Nie bez przyczyny Scott zyskał przydomek „dyplomatycznego koszmaru”.
Co politycy tak naprawdę myślą o swoich wyborcach? Możemy się tylko domyślać, bo większość we własnym dobrze pojmowanym interesie woli się tą informacją nie dzielić. Zdarzają się jednak wyjątki – jak Boss Tweed z Nowego Jorku, swoją drogą aferzysta jakich mało, oskarżany o to, że w połowie XIX wieku zawinął – zależnie od szacunków – 25, 45, a może nawet i 200 milionów dolarów. Krytykujące go artykuły w prasie nie robiły na nim wrażenia, zezłościł się dopiero wówczas, gdy karykaturzysta Thomas Nast wziął go na celownik, rysując ilustracje przedstawiające go jako uosobienie korupcji. Zdobył się wtedy na szczerość.
„Guzik mnie obchodzi, co o mnie piszą w gazetach”, stwierdził, „moi wyborcy i tak nie potrafią czytać. Ale, cholera, mogą zobaczyć obrazki”. No i tak to właśnie w polityce bywa… Warto dodać, że w nagrodę za swoje czyny Tweed trafił do więzienia, z którego później uciekł – do Hiszpanii. Ironii całej sytuacji dodaje fakt, że do schwytania uciekiniera przez Hiszpanów doprowadziły przekazane tamtejszym władzom… rysunki Thomasa Nasta, których tak bardzo Tweed obawiał się w USA.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą