Nowa Zelandia leży tak daleko, że właściwie wcale jej nie znamy. A szkoda – okazuje się, że to bardzo ciekawy i mocno… rozrywkowy kraj.
14 lipca 1984 roku w Nowej Zelandii odbyły się wybory do parlamentu. Ogłoszono je zaledwie miesiąc wcześniej. W środku nocy. W korytarzu. Podczas krótkiej odpowiedzi na pytanie dziennikarza. Przez kompletnie pijanego premiera. Krótki termin miał za zadanie sprawić, że przeciwnicy polityczni nie zdążyliby przeprowadzić poważnej kampanii wyborczej. I choć podobno na stan psychofizyczny Roberta Muldoona złożyło się wówczas wiele czynników, to sprawiedliwość dziejowa upomniała się o swoje. Mimo chytrego planu partia Muldoona przedterminowe wybory przegrała. W historii Nowej Zelandii wybory z 1984 r. zapisały się nie jako „snap election” – co oznaczałoby dosłownie wybory przedterminowe – a „schnapps election”.
Podejmowanie decyzji politycznych pod wpływem alkoholu okazuje się mieć w Nowej Zelandii nieco dłuższe tradycje, a jedną z ikon tego stylu pełnienia mandatu był XIX-wieczny polityk Jerningham Wakefield. Chlał praktycznie non stop, a koledzy z ławy musieli zamykać go na noc w budynku parlamentu, byle tylko następnego dnia był w stanie głosować. Na patent szybko znalazł się jednak inny patent – w 1872 r. posłowie z przeciwnej partii politycznej zaczęli przez komin spuszczać mu przywiązane do sznura butelki whisky. Czyli niby
lockdown, a jednak wcale nie tak najgorzej… Wakefield nie pożył już długo. Zmarł 7 lat później, bez grosza przy duszy, zamknięty w domu opieki.
Hobby warto mieć niezależnie od wieku, ale przydaje się szczególnie w podeszłym wieku – kiedy wolnego czasu jest pod dostatkiem, za to bodźców stymulujących mózg przeciwnie. Można więc rozwiązywać sudoku, krzyżówki – świetnie nadają się na respirator dla szarych komórek! – a można… zacząć kopać sobie grób lub przynajmniej zbudować trumnę. To ostatnie okazuje się najmodniejszym hobby wśród nowozelandzkich seniorów, którzy chętnie dobierają się w "Coffin Clubs”, biorą deski, młotki, gwoździe i przystępują do dzieła. A kiedy każdy już wyposaży samego siebie na ostatnią drogę (oszczędność – to się chwali!), dziadkowie charytatywnie zbijają dziecięce trumienki i wysyłają je do szpitali.
Federacja Nowej Zelandii w badmintona uznała, że trzeba poczynić pewne kroki w kierunku zdobycia rozgłosu, który przyciągnąłby do drużyny sponsorów, zawodników oraz oczywiście kibiców. Zorganizowano więc plebiscyt na chwytliwą nazwę dla zrzeszenia. Kilka mądrych głów podrapało się po łysinach. Uradzili, że lotka to przecież
shuttlecock, a narodowa reprezentacja Nowej Zelandii w rugby nosi przydomek
All Blacks, połączyli jedno z drugim i… Nie, to nie żart. Wyszło im „Black Cocks”, które z dumą zaprezentowali publiczności. I faktycznie – rozgłos się pojawił, ofertę sponsorską złożył producent prezerwatyw… ale nie zdzierżyła Międzynarodowa Federacja Badmintona, która wymogła na Nowozelandczykach rezygnację z chwytliwej nazwy.
W każdym języku są zwroty czy pojedyncze słowa uważane za
nieparlamentarne. To właśnie słowa, które cisną się na usta na przykład podczas oglądania transmisji sejmowych czy wypowiedzi (p)osłów. Nowozelandzki parlament tworzy nawet listę obelg, jakie padły podczas obrad, a jakie paść nie powinny były. Wśród najciekawszych wymienić można „finansowego Frankensteina” z 1933 roku czy „grzybiego farmera” z 1936. W roku 1949 zapisały się „zahipnotyzowane króliki” oraz bardziej opisowe „jego mózg mógłby wirować w łupinie orzeszka przez tysiąc lat i nie dotknąłby ściany”. W 1977 roku na listę trafiło „wytrzeźwiej!” i jeśli prześledzić historię nowozelandzkiego parlamentaryzmu, to trudno znaleźć w tym cokolwiek obraźliwego…
Jedną z najmniejszych wysp wchodzących w skład archipelagu Wysp Auckland jest położona w jego zachodniej części wyspa Disappointment – z jakiegoś powodu niezamieszkana przez człowieka... Dlaczego ktoś postanowił nazwać wyspę
rozczarowaniem, nie jest do końca jasne. Według jednych to nawiązanie do polinezyjskich
Iles du Desappointement, które podobnie jak nowozelandzka ostoja okazały się pozbawione jakichkolwiek wartych uwagi zasobów naturalnych. Możliwe też, że chodzi o serię wypadków. W 1868 r. na Disappointment rozbił się tankowiec. Zginęło 68 osób, a 15 rozbitków półtora roku czekało na pomoc. Nieco później, w 1907, w tym samym miejscu rozbił się kolejny statek – 12 członków załogi utonęło.
Baldwin Street w Dunedin może powodować problemy z błędnikiem. Ulica ta jeszcze do niedawna figurowała w Księdze rekordów Guinnessa jako najbardziej stroma na świecie – z nachyleniem sięgającym 19° (aka 35%). I nawet jeśli gdzieś indziej znajdowały się równie strome (przy wpisie było trochę kontrowersji), to i tak wygląda ona absolutnie zjawiskowo. I wywołuje trochę mądrych i wiele niemądrych pomysłów. Co roku organizuje się tu np. bieg z dołu na górę Baldwin St. i z powrotem – co ma na celu promowanie ruchu i zdrowego trybu życia. Jeśli zaś chodzi o te drugie pomysły, w 2001 roku 19-letnia studentka zginęła od uderzenia o zaparkowaną przyczepę podczas próby pokonania ulicy… w kuble na śmieci. W 2009 r. natomiast trzej mężczyźni zjechali Baldwin Street w zamrażarce wleczonej po ziemi przez samochód.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą