Jeśli chodzi o wódkę, jako naród jesteśmy prawdziwymi specjalistami, choć… w większości praktykami. Teoretykami niespecjalnie.
#1. Przyszła do mnie, nie wiem skąd
Narodowe wymachiwanie szabelką na nic się tu zda – nie wiadomo, gdzie tak naprawdę wódka powstała jako pierwsza. Czy pierwsi wytwarzali ją Polacy, czy może jednak Rosjanie. Najwyraźniej wszyscy zajęci byli degustacją, nie zaś dokumentowaniem. Równolegle na scenę wkraczają również Szwedzi, którzy w podobnych czasach zaczęli parać się destylacją. Mowa tu mniej więcej o XV wieku, ale to wciąż bardzo ogólnikowe szacunki – bo nie wiadomo nawet, co w tym wypadku należałoby uznać za faktyczną wódkę. Destylację znano już w Mezopotamii na 3,5 tys. lat p.n.e., o destylacji wina wspominali arabscy alchemicy już w VIII w. n.e.
Zanim zaczęła – nieskutecznie i z bardzo poważnymi konsekwencjami, dodajmy – leczyć dusze, wódka wykorzystywana była do leczenia ciała. Na różnych etapach historii przypisywano jej zresztą całe mnóstwo niemal magicznych właściwości – według różnych lekarzy, miała leczyć praktycznie każdą dolegliwość, od niepłodności po dżumę. Dzisiaj raczej nikt nie przepisze nikomu wódki, ale z dwojga złego chyba lepszy taki lek niż żaden? Nie wnikajmy. Grunt, że wódka dobrze nadaje się do dezynfekcji jamy ustnej w przypadku bólu zęba (choć nie zastąpi wizyty u dentysty!). Według niektórych – stosowana miejscowo, na ranę! – przydaje się też do zapobiegania oparzeniom po zetknięciu z trującym bluszczem.
Zagadka – która marka wódki sprzedaje się najlepiej? Statystyki są nieubłagane. Pierwsze miejsce zajmuje Smirnoff (marka wywodząca się z Rosji, ale wytwarzana w Polsce i w Niemczech), który drugą wódkę na liście – Chortycę – zostawił daleko w tyle, notując ponad dwukrotnie wyższą sprzedaż. Piotr Smirnow, założyciel firmy Smirnoff, zawsze miał łeb do interesów. U początków swojej działalności zapraszał biednych na poczęstunek z wódką, a potem płacił im, aby… domagali się jego trunku w barach i restauracjach. Tak czy inaczej, współcześnie właścicielem marki Smirnoff jest Diageo, brytyjski gigant mający w portfolio także Baileys, Guinness czy Johnnie Walker.
Wódkę – a przynajmniej produkty do wódki analogiczne – przygotowywać można na bazie różnych składników, byle tylko zawierały cukier, jednak tymi najbardziej powszechnymi i tradycyjnymi są zboża oraz ziemniaki. Nie brakuje zwolenników wódek zbożowych, jak i koneserów wódek ziemniaczanych – i każdy gotów jest ukrzyżować swoich przeciwników. Historia ma jednak na to wszystko swoje zdanie. Pierwsze wódki zdecydowanie wytwarzane były ze zbóż – bo ziemniaków w tych czasach w ogóle jeszcze nie było w Europie. To raz. Dwa – większość współczesnych wódek robi się ze zbóż, które odpowiadać mają za „łagodniejszy” charakter trunku.
Ciepła wódka jest ohydna – to klasyczna mądrość, którą można usłyszeć w wielu sytuacjach. Mądrość, której można jednak sporo zarzucić. Bliższe prawdy stwierdzenie brzmiałoby „ohydna wódka jest ohydna” – a zmrożenie jej ma na celu ukrycie wad smakowych i zapachowych, kiedy „najważniejsze, by sponiewierało”. I choć pewnie wiele osób mogłoby oburzyć się na takie stwierdzenie, dobrej jakości wódka powinna swobodnie dać się wypić lekko schłodzona – a jej zmrożenie czy wybełtanie z coca-colą należałoby uznać za mezalians.
Wódka – zwłaszcza w krajach, w których spożywa się jej zdecydowanie za dużo – nie cieszy się dobrą reputacją. Trudno się dziwić. Jest generalnie tania, a o jej smaku trudno dyskutować cenzuralnymi słowy. To się może jednak zmienić, ponieważ coraz więcej producentów decyduje się na inwestycje w segment wódek premium czy też wódek „ekologicznych”. Słowem takich, których nie wstyd byłoby postawić na stole w eleganckim towarzystwie (choć wiadomo, jak to ostatnie potrafi mylić). Czy zabiegi producentów wódki mają szanse powodzenia? Zapewne tak – ale są i potknięcia. Dziennikarze New York Timesa przeprowadzili w 2005 r. „ślepą degustację”, podczas której okazało się, że tani Smirnoff oceniony został wyżej niż pozycje ze znacznie wyższej półki.
Za dobrą robotę należy się nagroda… na przykład kieliszek schłodzonego napoju. Wszystko w porządku – przynajmniej tak długo, aż ową dobrą robotą nie będzie ogolenie się przed pracą w poniedziałkowy poranek. Jakkolwiek kiepsko to brzmi, nie znak to, że z wódki trzeba zrezygnować. Przeciwnie – sprawdzi się znakomicie jako płyn po goleniu. Należy tylko zawczasu „zamarynować” w niej liście laurowe, glicerynę, olejek eukaliptusowy, miętowy i najlepiej szczyptę ałunu. I im dłużej patrzę na ten przepis, tym bardziej dochodzę do wniosku, że łatwiej będzie wyskoczyć do sklepu po prawdziwy płyn, a wódkę zostawić sobie na wieczór.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą