Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Amerykanie są dziwni, poszukiwania sąsiada i inne anonimowe opowieści

45 079  
263   74  
W dzisiejszym wydaniu będzie o dziwnych Amerykanach, kolejce na poczcie, poszukiwaniach sąsiada i jak to jest wychowywać się w domu niekochających się rodziców.


#1.

Amerykanie są najdziwniejszymi ludźmi, jakich spotkałem.

Byłem przez ostatnie 5 miesięcy w Stanach, praca + wakacje dla młodych/studentów. Polecam każdemu, bo warto! Ale do sedna.
Pracowałem w różnych miejscach, ale najczęściej była to praca związana z kuchnią, obsługą gości, dbaniem o zieleń i tym podobne. Sęk w tym, gdzie mieszkałem. Były to duże wielorodzinne domy przeznaczone dla takich pracowników jak ja. Trochę jak w amerykańskim filmie ze studentami.
I się zaczęło...

Drzwi się nie domykają od łazienki – zamek był spoko, ale otwór w futrynie był wygięty do wewnątrz i język zamka go nie łapał. Rozwiązanie? Linka z pętelkami na końcach, jedna na klamce, druga na haku od ręcznika.
Naprawiłem to kombinerkami w 15 sekund, a oni żyli tak już drugi sezon, bo fachowiec zalecił wymianę drzwi i futryny...

Potężna burza nawiedziła nasz „kampus”, kilka kratek ściekowych przy budynku obok naszego było totalnie zapchanych, woda wzbierała i zaczęła się wlewać do piwnicy. Moi koledzy zaczęli ją zbierać i wylewać do WC. Ktoś zadzwonił po straż, ale powiedzieli, że do tego przyjadą na najniższym priorytecie. Opiekunowie zaangażowali wszystkich w wynoszenie wody. Po półgodzinie ktoś nawet zaczął dla nas robić kanapki, bo to taka ciężka praca...
Poszedłem do składu z narzędziami. Wziąłem łom i haczkę ogrodową. Podniosłem kratkę ściekową i wybrałem zalegający syf. Woda spłynęła i po akcji.

Tego typu sytuacji były setki – zero myślenia. Nie potrafią zrobić NIC samemu. Wymiana bezpiecznika, bo się zwyczajnie spalił, pomalowanie czegokolwiek, ruszenie głową i usuwanie przyczyny, a nie skutku tego, że coś jest nie tak. Prozaiczne przykłady – dziura w dachu? Podstawimy wiadro. Co z tego, że dach praktycznie płaski, pokryty papą, która można położyć nawet używając zwykłej opalarki (mała dziura), ale wiadro stało już 3 miesiące i działa, więc nikt tego nie zrobił.
Stępiony nóż od kosiarki? Serwis. Pęknięty sztych od łopaty? Srebrna taśma i... Specjalista od naprawy narzędzi ogrodowych zamówiony, będzie za ok. miesiąc.

Polacy – jesteście/jesteśmy niesamowicie zaradni! To czego nauczył Cię tata, dziadek, mama czy babcia, dla Amerykanów jest wiedzą specjalistyczną. Pierwszy raz byłem dumny z tego, że jestem Polakiem i z dumą opowiadałem, że moi krajanie takie naprawy potrafią zrobić z palcem w nosie.
Polska górą!

#2.

Jestem w zaawansowanej ciąży. Widać ją z daleka, bo kobieta ze mnie ogólnie drobna, a brzuch naprawdę spory i widoczny pomimo zimowej kurki. Poszłam na pocztę wysłać zwolnienie do pracy.
Z góry zaznaczam, że nie jestem żadną powaloną matką Polką i nie domagam się szczególnego traktowania. Ale jak ktoś mi ustąpi miejsca to uważam to za miły gest i korzystam.

No wiec stanęłam w kolejce, przede mną kobieta już obsługiwana i za nią trzech mężczyzn. Za mną stanął kolejny. Nie miałam koperty, wiec wyszłam na chwilę z kolejki, podeszłam do okienka, poprosiłam o kopertę i chciałam wrócić na swoje miejsce. Ale nie... Pan, który stał za mną, przesunął się dość wymownie do przodu.
- Przepraszam, ale stałam tutaj, wyszłam tylko na chwilę i chciałabym wrócić na swoje miejsce.
- Jak sama pani powiedziała, wyszła pani. Więc teraz musi pani stanąć na końcu kolejki.

Szczęka mi opadła, ale nie chciało mi się kłócić z panem. OK, my bad, nie poinformowałam pana, że znikam z kolejki na trzy sekundy. Liczyłam na odrobinę życzliwości, ale co zrobić. Stanęłam na końcu, miałam ze sobą teczkę do podparcia, wiec w tej kolejce wypisuję kopertę. Skończyłam pisać, pan w okienku skończył obsługiwać panią, podchodzi kolejna osoba, a pan „pocztowy” na to:
- Nie, nie. Panią w ciąży poproszę teraz.

Uśmiechnęłam się pod nosem, karma to suka :)

#3.

Kiedy powiedziałem dziadkowi, że się żenię, odpowiedział mi tak:
– Czyś ty ocipiał? Ty ru....aj laski, a nie w jakieś śluby będziesz się bawił!
– Ale dziadku, ja ją kocham...
– Przyjdź za dziesięć lat, to pogadamy.

Niestety, po dziesięciu latach dziadka już nie ma, ale jednak miał rację.

#4.

Początek lat 90.
Tamten rok chyba nigdy nie wyleci mi z pamięci. Miałem wtedy 10 lat. Zima była ostra. Któregoś dnia była taka zawieja, że strach wyściubić nos z domu. Mieliśmy nawet lekcje w szkole odwołane. Cały dzień i całą noc nieustannie wiało i sypało. Nawaliło ponad metr śniegu. Następnego dnia po miejscowości rozeszła się informacja, że zaginął sąsiad. Z każdego domu ktoś pomagał w poszukiwaniach. Ode mnie poszedł wtedy brat. Chodził już do technikum, więc skrzyknął kumpli i dołączyli do ekipy poszukiwawczej. Po 2 godzinach znaleziono samochód sąsiada. Albo raczej śniegową górę, pod którą auto się kryło. Ale sąsiada nie było.
Poszukiwania trwały łącznie tydzień. Bez rezultatów.

Dwa miesiące później.
Roztopy, śnieg znika w mgnieniu oka. Z każdą godziną jest go mniej, mimo że i tak było go od groma. Wracam ze szkoły z kolegami. Ostatni odcinek drogi szedłem sam, bo mieszkałem najdalej z naszej paczki. Byłem może 200 metrów od domu, gdy coś przykuło moją uwagę. But, zwykły męski but wystający z zaspy. Jako ciekawski dzieciak podszedłem i próbowałem go wyciągnąć. Szarpnąłem i... zobaczyłem ludzką stopę. Narobiłem takiego rabanu, że w moment się chyba pół okolicy zbiegło. Ktoś zadzwonił na policję. Panowie przyjechali. Okazało się, że to sąsiad. Ten sam, który zaginął dwa miesiące wcześniej. Wyglądał, jakby spał.
Później dowiedziałem się, że wracał samochodem z kolegą. Auto im się popsuło, więc postanowili wracać na nogach do domów. Sąsiad prawdopodobnie się potknął albo powalił go wiatr, uderzył o coś głową, po czym stracił przytomność. I już się nie ocknął. Zmarł 250 metrów od domu.

Dla 10-latka takie wydarzenie to szok. Ponad rok chodziłem do psychologa, bo nie mogłem sobie z tym poradzić. Mimo że od tamtego momentu minęło ponad 25 lat, wspomnienia czasami wracają. I pewnie będą wracać jeszcze długo...

#5.

Moim największym kłopotem jest moja starsza siostra – trochę ponad trzydziestoletnia kobieta, samotna matka, która zresztą niedawno podrzuciła dziecko niedoszłym teściom, a sama przyjechała do mnie (mieszkam w Niemczech) szukając pracy i lepszego jutra, a przynajmniej tak powiedziała rodzinie i znajomym. Matka wymusiła na mnie obietnicę, że ją przypilnuję i pomogę, przez co teraz płacę za to zszarganymi nerwami, plotkami, jakie generuje moja siostra i ciągłymi konfliktami.

Moja siostra nie pojawiła się w żadnej z czterech prac, jakie jej znalazłam – wypłakiwała się potem, że przecież ona skończyła studia i bycie sprzątaczką byłoby dobre dla mnie samej, ale na pewno nie dla kogoś takiego jak ona. Potem odstraszyła moich znajomych – co chwilę śmiała się z nich, że pewnie pierwszy raz w życiu urwali się z wiochy i na widok samochodu dostaną zawału. Znalazła sobie dziwne towarzystwo w dzielnicy, w której mieszkam, przy którym wymyśla jakieś dziwne plotki na mój temat, zaczynając od mojej orientacji seksualnej, kończąc na tym, że jestem hipochondryczką i moje częste wizyty u lekarza (w moim wypadku AZS się kłania) to nic innego, jak podbijanie sobie ego, skoro nic nie osiągnęłam i tak próbuję zwrócić na siebie uwagę.

Nie wytrzymałam i wyrzuciłam ją z domu, w końcu nie dość, że niszczy mi życie towarzysko, to i pieniężnie się nie przelewało.

Matce siostra poskarżyła się, że nie dałam jej swojej karty bankomatowej, przez co musiała żyć z resztek po mnie, co również nie było prawdą. Oczywiście wszyscy uwierzyli mojej potrzebującej, źle potraktowanej przez życie siostrze, a nie „starej pannie”, jakby mój status miał jakiekolwiek znaczenie. W chwili obecnej próbowałam zaplanować sobie wyjazd do rodziny na święta (mimo że jest dopiero sierpień) i gdy wspomniałam o tym mamie, ta powiedziała mi prosto z mostu, że powinnam zostać u siebie, skoro nie jestem rodzinna i tak źle potraktowałam siostrę, która będzie z wizytą u nich w tym roku.

Poddałam się. Mam dosyć ich wszystkich. Święta spędzę samotnie, bo jestem wytykana przez ludzi z otoczenia palcami, a moja własna rodzina ma mnie za najgorszą...

#6.

Opowiem Wam jak to jest być dzieckiem rodziców, którzy są ze sobą z poczucia obowiązku, a nie z miłości.

Rodzice „wpadli” ze mną, gdy mama miała 17 lat, a tata 20. Tata pochodził ze wsi, więc miał raczej konserwatywne spojrzenie na świat. Gdy tylko się dowiedział o ciąży, padł na kolana, aby się oświadczyć. Mama się zgodziła, bo jej mama, a moja babcia nagadała, że co ona zrobi sama z dzieckiem. Mama kiedyś opowiadała, jak w dniu ślubu dziadek ją jeszcze próbował namówić na to, by zrezygnowała, ale słowo się rzekło.

Gdy byłam dzieckiem, mieszkaliśmy w malutkim mieszkaniu – kuchnia, dwa pokoje (salon i mój malutki pokoik o powierzchni 4 m2) i łazienka. Rodzice odkąd pamiętam spali osobno, swój malutki pokoik musiałam dzielić z mamą. Wstawiła tam łóżko, które zajmowało 3/4 pokoju i spałyśmy razem do 13 roku życia, potem się wyprowadziliśmy do większego mieszkania i mama miała osobny pokój. Z rodzicami jeździłam na wakacje osobno, jadłam osobno, właściwie nic nie robiliśmy razem jako rodzina. Tata znalazł sobie hobby i nie było go wiecznie w domu. Gdy byłam starsza i mama ciągała mnie po koleżankach, to za każdym razem słyszałam, jak obgadują tatę. Z czasem nawet mi się zaczęła zwierzać, jaki to ojciec jest beznadziejny. Jako nastolatka wierzyłam w to i nie traktowałam taty zbyt dobrze. Dopiero z czasem zrozumiałam, że mama zwyczajnie kłamała, a tata jest cudownym, ciepłym człowiekiem, którego postawa żony bolała całe życie.

Potem mama wymyśliła budowę domu i wzięli kredyt na 30 lat. Ja wyprowadziłam się w wieku 19 lat, bo ciężko było znieść atmosferę w domu. Zostali sami na 200 m2. Do dzisiaj atmosfera pomiędzy nimi jest dość sztywna. Nigdy nie widziałam, żeby się przytulili, dali sobie buzi czy zrobili cokolwiek razem dla rozrywki.

Teraz, kiedy mama zaczyna narzekać na tatę, od razu ucinam temat. Gdy kiedyś, wkurzona kolejną tyradą na tatę, zapytałam, czemu się po prostu nie rozwiedzie, to odpowiedziała, że nie może, bo sama nie spłaci kredytu, a za bardzo zależy jej na domu.

Tak że jako młoda dorosła musiałam uczyć się, jak powinna wyglądać miłość dwojga ludzi. Przez długi czas myślałam, że tak to wygląda, że moi rodzice żyją normalnie. Teraz, gdy mam już męża i patrzę np. na swoich teściów, którzy są wzorowym małżeństwem, aż płakać mi się chce, że rodzice zmarnowali całe życie nie wiadomo po co. Oboje mogli sobie znaleźć partnerów, których by kochali i byli szczęśliwi. Sto razy bardziej wolałabym ten scenariusz niż wymuszoną uprzejmość i obojętność wobec siebie.

Ja sama wiem, że jeśli zacznę być nieszczęśliwa w małżeństwie i nie będę w stanie tego naprawić przez dłuższy czas, to bez wahania się rozwiodę. Nie dla siebie, choć częściowo też, ale dla zdrowia psychicznego całej rodziny.

#7.

Od śmierci mojej mamy minęło już parę lat... a ja nadal kupuję jej ulubione perfumy, psikam jej ubrania i wtulam się w nie, gdy nie radzę sobie z życiem. Kocham ją z całego serca i równie mocno za nią tęsknię.

#8.

Miałam wtedy może z 8 lat. I jak to dzieciaki, mają przeważnie jakieś drobniaki i kupują za to słodycze, tak i ja pewnego razu wybrałam się do sklepu. Wzięłam słodkości i jak się okazało przy kasie, zabrakło mi paru groszy... Spaliłam się ze wstydu. Pani za kasą patrzyła na mnie zniesmaczona, a ja przyznam, że nie wiedziałam co zrobić, gdyż nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji. Na szczęście nie trwało to długo, bo pewien mężczyzna stojący za mną oznajmił, że mi dołoży. Podziękowałam i wybiegłam szybko ze sklepu. Nikomu o tym nie powiedziałam, bo było mi wstyd, ale ten mężczyzna stał się dla mnie bohaterem.
Minęło lat 16, ale ja za każdym razem, przez tę jedną wpadkę i jego gest, mam w głowie, że nigdy nie przejdę obojętnie, jeśli ktoś w mojej obecności będzie w podobnej sytuacji.
No i stało się. Byłam z przyjacielem w pizzerii. Zajadając się i rozmawiając, nie zwróciłam jeszcze wtedy uwagi na dwie dziewczyny siedzące stolik obok. Na oko miały może po 15-16 lat. Uwagę przykuły dopiero, gdy zaczął się moment płacenia. Jak się okazało, żadna z nich nie miała wystarczająco gotówki. Widać było, że spanikowały, zawstydziły się. Oczywiście każdy się gapił, a to potęguje skrępowanie. Podsłuchałam, że jedna chce zostawić jakiś dokument i poleci szybko do domu.
Jak się domyślacie lub nie... Wstałam od stolika i podeszłam do nich, by uregulować brakującą kwotę. Ludzie patrzyli na mnie jak na dziwadło. Dziewczyny zresztą też były w szoku. Ale koniec końców zapłaciłam za nie. Były wdzięczne, chciały oddać pieniądze, na co machnęłam ręką, uznałam, że nie trzeba i wyszły.

Przyznam, że to była jedna z najlepszych inwestycji w moim życiu. Ponieważ mam nadzieję, że nigdy tego nie zapomną. Jak ja owego mężczyzny, który tym drobnym gestem nie dopuścił, bym nauczyła się znieczulicy.

W poprzednim odcinku m.in. obwiniam syna o śmierć żony oraz jak uratowałem psa sąsiada

6

Oglądany: 45079x | Komentarzy: 74 | Okejek: 263 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało