W dzisiejszym odcinku tym razem to już na pewno koniec (darmowego) współdzielenia kont na Netflixie, „Ród Smoka” jedną sceną przebija Krwawe Gody z „Gry o tron”, a Kevin Spacey wyznaje, dlaczego tak długo zwlekał ze swoim wyjściem z szafy.
Kurła… kiedyś to było. Robili dobre komedie, a nie to co
teraz. Teraz to się nawet nie umywają. Weźmy na przykład taką „Nagą broń”. No
majstersztyk kina… Jeśli jesteście takiego zdania, to mam dla was świetne
wieści. „Naga broń” po latach doczeka się kontynuacji.
Tak, będzie to
kontynuacja,
a nie – jak to bywa często w ostatnim czasie – remake starych filmów. Wiemy
nawet, kto wcieli się w główną rolę. Prawdopodobnie będzie to aktor Liam
Neeson. I piszę prawdopodobnie, bo choć wybór padł już na niego, to negocjowane
są wciąż warunki umowy. Gwiazdor filmu „Uprowadzona” ma zagrać syna detektywa
Franka Drebina, którego w oryginalnej „Nagiej broni” grał Leslie Nielsen.
Wiadomo natomiast na pewno, kto będzie reżyserem. W tę rolę został
zaangażowany Akiva Schaffer, którego być może kojarzycie z ostatniej wersji „Brygady
RR” (choć bardziej prawdopodobne, że go nie kojarzycie wcale). Za scenariusz
odpowiedzialni będą Dan Gregor i Doug Mand. Z kolei produkcję na swoje barki
wzięli Seth MacFarlane (wreszcie jakaś znana postać) oraz Erica Huggins.
Data premiery nowego
filmu nie jest jeszcze znana.
Być może zdążyliście już o tym zapomnieć, ale rola Albusa
Dumbledore’a w filmach z serii „Harry Potter” grana była łącznie przez dwóch
aktorów. W pierwszych dwóch filmach w rolę dyrektora Hogwartu wcielił się
Richard Harris. Mężczyzna niestety podupadł na zdrowiu i w 2002 roku zmarł w
wyniku ostrego zapalenia płuc połączonego z chorobą Hodgkina.
Harris wyraźnie zaznaczył, iż życzy sobie, aby schedę po nim
przejął Peter O’Toole. Twórcy filmów żywili jednak pewne obawy względem Petera,
w związku z powyższym chcieli obsadzić kogoś innego na miejscu dyrektora
Hogwartu. Oczywisty wybór padł na nikogo innego, jak Iana McKellena (Gandalf z
Władcy Pierścieni).
McKellen odrzucił jednak propozycję ponieważ… pierwotny
odtwórca roli Dumbledore’a miał o nim złe zdanie. Harris wrzucał filmowego
Gandalfa do jednego wora z aktorami takimi jak Kenneth Branagh czy Derek
Jacobi. Twierdził, iż są to osoby, które są „technicznie genialne, ale bez
pasji do aktorstwa”. McKellen uważał, iż te oskarżenia w jego kierunku to
nonsens i był to jeden z głównych powodów, przez który nie ujrzeliśmy go w gabinecie
dyrektora Hogwartu. Możemy dowiedzieć się tego z dość starego już
wywiadu, jakiego filmowy Gandalf udzielił BBC.
Ostatecznie, jak zapewne wszyscy dobrze wiedzą, rola ta
przypadła Michaelowi Gambonowi, który zagrzał tam miejsce na kolejne sześć
epizodów.
Gwiazdor „House of Cards” obecnie broni się w sądzie w Nowym
Jorku przed oskarżeniami o molestowanie seksualne ze strony Anthony’ego Rappa.
Mężczyzna uważa, że jako nastolatek został wykorzystany przez aktora na jednej
z imprez, które Spacey organizował w swoim domu.
Sprawa ciągnie się już dobrych kilka lat, bo oskarżenie
Rappa ujrzało światło dzienne jeszcze w 2017 roku na fali ruchu #metoo. Z kolei
do samego aktu molestowania doszło 30 lat wcześniej, kiedy Rapp miał zaledwie
14 lat. Niedługo później gwiazdor serialu „House of Cards” wyznał, że jest
gejem, co wiele osób postrzegało jako próbę wymigania się od odpowiedzialności.
Spacey przeprosił również Rappa za wszystko.
Wygląda jednak na to, że w ostatnim czasie
zmienił zdanie, ponieważ stwierdził, iż żałuje swoich przeprosin, ponieważ nie
powinien przepraszać za coś, co nie miało miejsca. Spacey utrzymuje obecnie, że
żadne molestowanie nie miało miejsca i nie przebywał sam na sam z Rappem.
Aktor odniósł się również do oskarżeń o wykorzystywanie swojego
rzekomego homoseksualizmu do umniejszenia swojej winy. Wyznał, dlaczego tak długo
ukrywał ten fakt przed światem:
Mój ojciec był zwolennikiem białej supremacji i neonazistą.
Nigdy publicznie nie mówiłem o tych rzeczach. Rodzina, w której dorastałem,
miała bardzo skomplikowaną dynamikę.
Na samym początku zaznaczę, iż jeśli jeszcze nie mieliście
okazji oglądać ostatniego odcinka „Rodu Smoka” na HBO, to ten punkt pełen
będzie spoilerów. Jeśli chcecie kiedyś nadrobić zaległości i nie chcecie psuć
sobie niespodzianki, przejdźcie od razu do punktu piątego.
Wszyscy fani „Gry o tron” i teraz „Rodu Smoka” pewnie
myśleli, że mają już zahartowaną psychikę i nic ich nie zaskoczy. Przeżyli
przecież pierwszy większy szok, jakim była niewątpliwie egzekucja Eddarda
Starka, potem jeszcze większy szok (chyba największy w całej sadze), jakim były
niewątpliwie Krwawe Gody. Wydawać by się mogło, że takiego widza nic nie jest
już w stanie zdziwić. Aż nagle przyszła ta konkretna scena…
Chodzi o scenę z udziałem królowej Alicent i Larysa Stronga,
w której ten drugi spuszcza ze smyczy swój fetysz stóp. Królowa pokazuje
Larysowi swoje stopy w zamian za interesujące ją informacje, co tego drugiego
najwyraźniej niesamowicie podnieca.
Widzowie od razu rozpoczęli szeroką dyskusję na Twitterze.
Wielu z nich stwierdziło, że byli w pełnej gotowości na cokolwiek, co
scenarzyści chcieli im zafundować. Jednak nie byli gotowi na coś takiego… Są
przecież pewne granice, których przekraczać nie wolno!
Ja wiem, że ten temat był już wałkowany miliony razy i wszyscy
dawaliście się łapać na chwytliwe, clickbaitowe tytuły towarzyszące tej
kwestii. Tym razem wydaje się jednak, że dotarliśmy do końca tej telenoweli.
Mowa oczywiście o kontrowersyjnym temacie współdzielenia kont na Netflixie.
Netflix początkowo zapowiadał, że nie ma nic przeciwko.
Potem, kiedy hajs już się nie zgadzał, firma zmieniła nieco zdanie, aż w końcu
zrewidowała swoje poglądy w tej kwestii i zamierza walczyć z dzieleniem się
hasłami na wszelkie możliwe sposoby.
Jak to jednak zrobić, aby nikogo do siebie nie zrazić?
Przecież rodzina nie musi mieszkać pod jednym dachem. Poza tym – jak to
pokazali „Szybcy i wściekli” – rodzina to nie tylko więzy krwi… Do Netflixa ten
argument chyba nie przemawia, ponieważ serwis wpadł na pomysł
pobierania dodatkowej opłaty za logowanie się z różnych adresów zamieszkania.
Teraz Netflix chce kasować za każde takie konto po 3 dolary (około
15 złotych). Nie do końca wiadomo, jak to będzie ostatecznie wyglądać. Póki co
usługa była testowana w niektórych krajach Ameryki Południowej. Jednak jej
ostateczna forma może różnić się od tej, z jaką mieliśmy do czynienia na
przykład w Argentynie. Nowa polityka firmy będzie stopniowo wdrażana w
kolejnych krajach na świecie, zaczynając od stycznia przyszłego roku.
Wszystko to zbiegło się w czasie z dwoma innymi zmianami.
Przede wszystkim Netflix udostępnił funkcję całkowitego
przeniesienia swojego profilu (z zapisaną historią oglądania i preferencjami) na nowe konto.
Dodatkowo Netflix zamierza wypuścić wspominany już kiedyś nieco tańszy plan z
reklamami.
Netflix Basic with Ads zostanie udostępniony już w
listopadzie tego roku w 12 krajach na świecie: Australii, Brazylii, Kanadzie,
Francji, Niemczech, Włoszech, Japonii, Korei, Meksyku, Hiszpanii, Wielkiej
Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Jego cena będzie wynosiła 6,99 dol. w USA, a w
większości krajów europejskich około 5 euro. Znając życie, w Polsce wyceniony zostanie
na 20 złotych.
Czy warto? Ciężko stwierdzić. Netflix uważa, że reklamy nie
będą uciążliwe i będą trwać jedynie 4-5 minut na każdą godzinę oglądania.
Biorąc jednak pod uwagę, iż różnica między tym a najtańszym planem bez reklam
to jedyne 3 dolary (w Polsce będzie to zapewne około 10 zł), to jeśli ktoś
ogląda naprawdę dużo i często, to szkoda czasu dla takiej oszczędności.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą