Może Indiana Jones to podręcznikowy wręcz przykład złego
archeologa, zawodowego partacza i pozbawionego cienia moralnych zahamowań grobowego łupieżcy, ale z całą świadomością
wszystkich jego paskudnych przywar, trzeba to przyznać – stworzona
przez Stevena Spielberga i zagrana przez Harrisona Forda postać
zapisała się wielkimi literami w historii kina. Wielka więc
szkoda, że w chwili, gdy czytacie te słowa, do kina wkracza ostatnia
odsłona przygód Indy’ego. Ford ma już
na karku 81 lat i właśnie żegna się z rolą archeologicznego
awanturnika.
To dobry moment, aby przytoczyć kilka ciekawostek z planów
produkcji, które dla wielu z nas, w tym i dla mnie, były filmami
mającymi ogromny wpływ na dzieciństwo. Ach, jakże smutno było mi,
zajaranemu gówniarzowi, gdy dowiedziałem się, że praca
archeologa wcale nie polega na tłuczeniu nazistów po mordach,
tarmoszeniu ładnych pań i szukaniu skarbów w naszpikowanych
pułapkami lochach…
#1. Inspiracją
imienia bohatera był… pies
Całkiem niedawno
pisałem o tym, że jednym z pierwowzorów dla postaci Jonesa był Hiram Bingham oraz bohater pewnego przygodowego filmu z lat 50. Nie
wspomniałem wówczas jednak o genezie imienia, a raczej pseudonimu (w końcu formalnie słynny archeolog zwie się przecież
Henry Jones junior) – Indiana.
Tak prezentował się Jones według pierwszych szkiców
Na początkowym etapie prac nad
„Poszukiwaczami zaginionej Arki” postać ta została nazwana
przez George’a Lucasa, współscenarzystę tego przedsięwzięcia,
Indiana Smith. I chociaż Spielberg wymógł na swoim przyjacielu
zmianę nazwiska bohatera na Jones, to Lucas upierał się przy tym,
aby pseudonim archeologa brzmiał „Indiana”. Wszystko to przez…
psa późniejszego twórcy „Gwiezdnych Wojen”. Filmowiec miał
bowiem kiedyś swojego ukochanego malamuta o tym imieniu i bardzo
chciał złożyć mu tym filmem hołd.
Reżyser pozwolił
sobie nawet na małe mrugnięcie okiem dla wtajemniczonych,
kiedy to w scenie zamykającej film „Indiana Jones i ostatnia krucjata”, ojciec Indy’ego wypomina swojemu synowi, że ten każe
nazywać się imieniem swojego dawnego czworonoga. „Mam bardzo miłe
wspomnienia związane z tym psem…” – odpowiada Jones junior.
W „Indianie
Jonesie i Świątyni Zagłady” na ekranie brylował małoletni Ke
Huy Quan, który to wcielił w postać Shorta Rounda – chińskiego
dzieciaka, co to przykleił się do Jonesa niczym rzep do psich jajec
i razem z nim wpakował się w typowe dla Jonesa tarapaty. I chociaż
komediowego talentu nie można było temu młodemu artyście odmówić,
to prawda jest taka, że aktorem tak naprawdę to on nie był. Na przesłuchanie trafił z mamą i swoim starszym bratem, który to
ubiegał się o rolę… Rounda właśnie.
Mocno „wyszczekany” Ke
zwrócił uwagę filmowców tym, że w bardzo ekspresyjny sposób
tłumaczył swojemu braciszkowi, jak powinien przygotować się do
występu przed kamerą. Po chwili małolat przeszedł do drugiego
etapu castingu, gdzie odegrał scenę z Fordem i dostał swoją pierwszą w życiu fuchę aktorską.
Nie wiedziałem,
kim był Steven, George czy Harrison. Nie widziałem „Poszukiwaczy zaginionej Arki” i nawet nie miałem pojęcia, że kręcony będzie
jej sequel. Dopiero po zakończeniu zdjęć Steven pokazał mi
wszystkie swoje filmy
– wspominał Quan, który zaliczywszy
tę nieplanowaną przygodę z kinem, poszedł do szkoły
aktorskiej, a w tym roku odebrał Oscara za najlepszą rolę
drugoplanową we „Wszystko wszędzie naraz”.
Ciekawostka: Short
Round został nazwany po… (co za niespodzianka!) psie jednego ze scenarzystów – Willarda
Huycka. Ewidentnie nadawanie psich imion bohaterom tych filmów stało
się tradycją – również postać Willie Scott zwie się po pewnym
czworonogu. Konkretnie po spanielu Stevena Spielberga.
#3. Nietypowa
zagwozdka dla ubezpieczyciela
Jednym z
najcenniejszych rekwizytów na planie drugiej części serii była suknia noszona przez Kate Capshaw, wcielającą
się w rolę głupiutkiej i rozkapryszonej tancerki Willie Scott.
Ubranie to było ręcznie uszyte z drogiego materiału i
przyozdobione autentycznymi koralikami z lat 20. i 30. Warto dodać,
że zdobycie ich graniczyło z cudem. To dlatego o tę garderobę nie
tylko bardzo dbano (w końcu uszyto tylko jeden taki egzemplarz!),
ale i na wszelki wypadek – ubezpieczono ją. W jednej ze scen mających
miejsce w dżungli, bohaterka wiesza suknię na gałęzi, aby się
przebrać. Wówczas to słoń, ewidentnie bardzo zainteresowany
tkaniną, zaczyna ją beznamiętnie żuć.
Scena wygląda dość
komicznie i można by uznać, że została nakręcona celowo. W
rzeczywistości jednak był to efekt czystej, słoniowej
improwizacji. Tak czy inaczej – suknia została zniszczona, a dział
odpowiedzialny za kostiumy musiał złożyć ubezpieczeniowe
roszczenie, które brzmiało: „Ubranie zostało zeżarte przez
słonia”.
#4. „Ostatnia krucjata” zawierała scenę, która była jednym z przełomowych
momentów w historii wykorzystania CGI
Chociaż wszystkie
trzy pierwsze filmy o przygodach grubiańskiego archeologa zawierały
całą masę znakomitych rozwiązań wizualnych, to na szczególną
uwagę zasługuje pamiętna scena z „Ostatniej krucjaty” – mowa
oczywiście o momencie, kiedy to cyniczny, współpracujący z
nazistami kolekcjoner antyków Walter Donovan dokonuje złego
wyboru i napiwszy się wody z niewłaściwego kielicha, rzuca na
siebie straszliwą klątwę. Na oczach widzów w ciągu kilkunastu sekund postać
ta zaczyna błyskawicznie się starzeć, ostatecznie zamieniając się
w wysuszoną mumię. Efekt ten uzyskano dzięki rewolucyjnemu, jak na
tamte czasy, zabiegowi cyfrowego nakładania na siebie kolejnych
obrazów przedstawiających proces rozkładu ciała Donovana.
A skoro już mówimy
o tej słynnej scenie, to zgodnie z fabułą filmu miała on miejsce wewnątrz ruin tureckiej Aleksandretty. W rzeczywistości lokacja ta
znajduje się w Jordanii i nazywa się Petra. To ruiny miasta
zbudowanego przez Nabatejczyków, starożytny lud pochodzenia
semickiego. Zanim Spielberg nakręcił „Ostatnią krucjatę”, do
tego niezwykłego miejsca każdego roku docierało kilka tysięcy osób. Po premierze filmu Petra zamieniła się w mekkę
turystycznych pielgrzymek, przyciągając w każdym roku miliony
ludzi!
#5. Steven Spielberg
odrzucił dwie ważne fuchy, aby dotrzymać słowa danego Lucasowi
Od pierwszych chwil
wspólnej pracy nad scenariuszem „Poszukiwaczy zaginionej Arki”
Lucas i Spielberg obiecywali sobie, że seria o przygodach Jonesa
będzie trylogią. Niestety druga jej część wywołała dość
duże kontrowersje. Przeżywający osobiste dramaty twórcy
postawili na znacznie mroczniejszy od swej poprzedniczki ton
„Świątyni Zagłady”. Duża część akcji tej produkcji miała
miejsce w posępnej kopalni, co dawało mocne poczucie klaustrofobii,
ponadto film zawierał sporo scen przywołujących na myśl horrory
typu gore.
W efekcie nie wszyscy fani pierwszego, ekranowego
spotkania z Jonesem byli zachwyceni. A już najmniej szczęśliwi
byli cenzorzy z Motion Picture Association of America (MPAA), którzy
musieli wprowadzić nową kategorię wiekową dla tego typu seansów. Mowa o PG-13, czyli czymś pomiędzy PG (produkcje dopuszczone dla dzieci,
ale tylko pod nadzorem rodzicielskim), a R (filmy zdecydowanie dla
dorosłych).
I chociaż produkcja
ta spotkała się ze znacznie chłodniejszym przyjęciem niż
poprzedniczka, Spielberg chciał wywiązać się z umowy zawartej ze
swym przyjacielem i dokończyć obiecaną trylogię. „Ostatnia krucjata” była nie tylko formą przeproszenia widzów za
„Świątynię Zagłady”, ale i moim skromnym zdaniem –
najlepszą częścią perypetii Indy’ego, jaka została nakręcona!
Spielberg
zrezygnował wówczas z proponowanego mu wyreżyserowania filmów
„Duży” z Tomem Hanksem oraz, obsypanego później Oscarami, „Rain Mana”.
#6. Ile razy
Harrison Ford wcielił się w rolę Indiany Jonesa?
Większość osób
powie, że Ford był Jonesem łącznie pięć razy. Tymczasem prawda
jest inna. Aktor ten zagrał słynnego archeologa w jeszcze jednej
produkcji, o czym niewielu dziś pamięta. Miało to miejsce w 1993
roku, czyli ładnych już parę lat po „Ostatniej krucjacie”.
Artysta pojawił się na małym ekranie w jedenastym odcinku „Kronik
młodego Indiany Jonesa” – produkowanego przez George’a Lucasa
serialu, który niestety dość kiepsko się zestarzał, mimo że
swego czasu stanowił całkiem zgrabne dopełnienie kinowych przygód archeologa.
Ford zagrał w scenie otwierającej oraz
kończącej ten epizod. Akcja miała miejsce w roku 1950, a więc
dwanaście lat po wydarzeniach z ostatniego filmu. W ten sposób
wytłumaczono, dlaczego bohater wyglądał na wyraźnie starszego, co
podkreślała jego efektowna, przyprószona już lekką siwizną, broda. A taki akurat zarost
Harrison musiał mieć, bo sceny te nagrał w chwilach wolnych od
pracy na planie „Ściganego”.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą