Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Inteligentna jazda > Wykształcenie a praca - tak mnie naszło.
Wathgurth
Wathgurth - Potworny Rymarz · przed dinozaurami
Przeglądam sobie demoty i trafiłem na kilka mówiących o tym, co ze szkoły / studiów przydaje się w późniejszym życiu.
Pomijam fakt, że na demotach siedzi mnóstwo ludzi, którzy jeszcze nie dotarli do "późniejszego życia", więc ich rozważania są czysto teoretyczne i do tego nie poparte sensownymi argumentami.
Pojawiają się jednak w komentarzach wypowiedzi ludzi, którzy są już po studiach i wielu z nich również twierdzi, że w szkole / na studiach nie nauczyli się niczego, co później im się w życiu przydało. Trochę mnie to przeraża. I zastanawiam się czy tak jest rzeczywiście, czy może ludzie nie doceniają tego, czego się nauczyli w szkole.

Ja zdaję sobie sprawę, że szkole podstawowej i liceum (tak, jestem durniem bez szkoły, gimnazjum nie skończyłem ) zawdzięczam dostanie się na studia. A oprócz tego wiedzę mi niepotrzebną tylko na pierwszy rzut oka (na przykład historia, język polski, biologia, geografia). Pamiętam pewne informacje z tych lekcji, które nie są może niezbędne mi do życia, ale potrafią je ułatwić lub pozwalają zrozumieć pewne fakty, zjawiska. Znowu - zrozumienie ich często nie jest do życia niezbędne, ale potrafi być frustrujące, gdy coś się dzieje, a ja nie wiem dlaczego.

Wracając zaś do przedmiotów ścisłych i studiów (politechniki). Owszem, prawdą jest, że po przyjściu do pracy, człowiek wielu rzeczy musi się ich nauczyć. Ale bez wiedzy ze studiów ja, jako inżynier, nie byłbym w stanie się nauczyć. Albo zajęłoby mi to znacznie więcej czasu. Pewnie, znaczną część z tego, co robię mógłbym robić po kilku dniach przeszkolenia w pracy. Ale tej najciekawszej, najbardziej twórczej części - nie.

Oczywiście, ze studiów nie pamiętam pewnie z 70% materiału, którego kiedyś musiałem się nauczyć. Tyle, że studiując nie wiedziałem jeszcze, z której części wiedzy będę korzystał w przyszłości, a z której nie.

Po tym przydługim wstępie () mam proste i krótkie pytanie. Ja jestem zadowolony ze swojej edukacji, z tego czego w ciągu 17 lat nauki musiałem się nauczyć i korzystam z tego w pracy i w życiu. A Wy?

PatyQ
PatyQ - Superbojownik · przed dinozaurami
Wiedza nieużywana zanika.

W większości wypowiadają się zbu(n)towane nastolatki, które jeszcze tak naprawdę nie wiedzą co im się przyda a co nie. Wszystko jeszcze przed nimi.

Ja osobiście uważam, że każda wiedza jest przydatna. Wszystko, co rozwija nasze horyzonty jest ważne i wartościowe.

Co do tego czy jestem zadowolony ze swojej edukacji? Jestem studentem budownictwa, obecnie przebywam na praktykach, ostatni rok na wymianie studenckiej - i tak, jestem zadowolony ze swojej edukacji. Po liceum nauczyłem się wiele przydatnych rzeczy, które w różny sposób przyczyniły się do tego jakim człowiekiem jestem. Studia? Studia ukierunkowały mnie i określiły co chce w życiu robić i do czego dążyć.

Z części wiedzy i umiejętności korzystam, z części nie. Takie życie...

Szczerze mówiąc nasunął mi się jeszcze jeden aspekt tego wszystkiego. Jestem człowiekiem, który stara się mówić wtedy gdy ma pojęcie co jest w temacie. Historia, polityka, praca...jak nie wiem to się pytam i proszę o wyjaśnienia. Dzięki zdobytej wiedzy mogę swoje poglądy w jakiś sposób ukierunkować, okiełznać i wygłosić.

Ciekawe czy ktoś te posty tutaj czyta ?

lysy2
hej
nikt tutaj tych postów nie czyta

Mi (absolwentowi Polibudy wydział elektroniki i telekomunikacji) studia niewiele dały. Po pierwsze dlatego, że nie pracuję w zawodzie zgodnym z wykształceniem (automatyka w energetyce), po drugie dlatego, że wiedza głównie teoretyczna wyniesiona ze studiów w rzeczywistym świecie IMO niewiele się przydaje.
To co mi się przydało to wiedza z LO (ogólna i ciekawa) oraz ta której sam się nauczyłem, bo było to ciekawe lub przydatne w pracy. Nawet języka uczyłem się prywatnie i to jest b. istotne.
W naszym kraju jednak jest tak, że bez papierka nikt z Tobą nie chce gadać i po to tylko były mi studia. 5 lat w ciągu których mogłem się nauczyć wielu pożytecznych rzeczy, a nie pierdół jak rozwiązywanie całek. Obecnie nikt nie liczy i nie projektuje "na piechotę" tylko używa narzędzi w postaci programów. A sytuacja gdy faktycznie trzeba coś policzyć bez kompa jest 1/rok, a i tak nikt nie pamięta wtedy wzorów, bo nie po to są by je na pamięć wykuwać.
Reasumując IMO student to człowiek, który udowodnił, że jest w stanie się czegoś nauczyć, a to co pracodawcy będzie potrzebne to trzeba studentowi przekazać od podstaw - jest to poparte tym, że nowych pracowników muszę wdrażać i tak to wygląda. W mojej branży liczy się głównie doświadczenie, a tego studia nie uczą - to się nabywa samemu pracując lub grzebiąc we własnym zakresie.
W innych krajach człowieka nie pytają o papierek, a sprawdzają zdolność, umiejętności itp., a do tego studia i teoria nie są potrzebne.
Gdyby program nauczania był praktyczny, to byłoby to wiele bardziej pożyteczne dla wszystkich, ale nad bolączkami systemu edukacji się rozpisywał nie będę

PS.
Twórcze działanie, to twórczy umysł i wielka wiedza, a tym bardziej studia nie są tu potrzebne. Mądry pracodawca, który szuka człowieka np. do znajdowania nowych rozwiązań lub usprawnienia czegoś, nie szuka fachowca w tym zawodzie, ale człowieka z ogólną wiedzą i spostrzegawczego, bo taki szybciej wpadnie na niestandardowe pomysły.

--
Jechać - nieważne dokąd. Ważne żeby bokiem...

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.

Moje doświadczenia życiowe są takie:

Dowolna szkoła ma sens pod warunkiem że koncząca ją osoba jest realnie zainteresowana wiedzą jaką zdobywa. Ktos kogo interesuje mechanika samochodowa nie ma potrzeby uczyć się biologii.

Pewien zakres wiedzy ogólnej jest konieczny, ale kończenie studiów, a w zasadzie nawet ich zaczynanie bez pomysłu na konkretne wykorzystanie w/w wiedzy w pracy zawodowej lub hobby jest wywalaniem kasy w błoto. Potem mamy sytuację ze dajmy na to hydraulik lubiacy swoją pracę/ bedący dobrym w swoim zawodzie zarabia wielokrotność wynagrodzenia magistra. Pod warunkiem że ów magister skonczył szkołę kierowany swoistym owczym pedem. Coś ala "rodzice kazali" , "znajomi mają musze mieć i ja" itp.
Szkoła niby zaliczona, ale nie ma ani wiedzy, anie zapału do danego rodzaju pracy który pozwala owa wiedzę uzywac na codzień i mamy nieszczęśliwego bezrobotnego lub osobę pracującą w zawodzie mającym się nijak do uzyskanego wykształcenia.

Kłopot w tym że w chwili podjęcia decyzji o pójściu na studia, lub w chwili podejmowania decyzji o kierunku na jaki się idzie mało kto ma w głowie "plan na życie" Tylko mały odsetek studentów idzie na dany kierunek bo wie co chce robić i wie że dana wiedza jest do danej pracy konieczna. Reszta "planktonu" chodzi bo chodzi ale nie do końca wie po co. Za to można potem, będąc przyciśniętym rachunkami do zapłacenia, znaleźć dowolną pracę i narzekać że zdobyta wiedza ma sie nijak do realiow rynku.

Do całości obrazu dochodzi jeszcze jedna życiowa zasada:
Ktoś kto jest zadowolony z życia, nie opowiada o tym wszem i wobec,
ale każdy niezadowolony trąbi o tym gdzie się da. Dlatego dużo osób powie o złej edukacji i niepotrzebych informacjach, ale mało kto bedzie mówił że szkoła się jednak przydała. Oni to wiedzą, ale nie mowią, bo i po co...

--
W życiu masz tylko to na co się godzisz...

KrissDeValnor
KrissDeValnor - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Pierwsze studia zaczęłam "bo rodzice kazali"
Po dwóch latach oprzytomniałam i pomyślałam "Boże.. ja przecież nie chcę całe życie mieszać w probówkach i sprawdzać ile jest cukru w cukrze" (technologia żywności) i przerwałam. Zaczęłam studia - plastyka, równocześnie policealne studium - informatyka.

Studium dało mi to, że w miejscu, do którego poszłam na praktyki przepracowałam w sumie prawie 10 lat.
Studia wyrobiły we mnie poczucie estetyki, znajomość trendów, warsztat, umiejętność dostrzegania piękna itd. Nauczyły technik, możliwości, rozwinęły wyobraźnię udowadniając, że właściwie nie ma ona granic jeśli sami ich sobie nie postawimy.

Dziś jestem grafikiem-ilustratorem. Pracuję na własny rachunek i nie narzekam. Mało tego - mam zawód, w którym ciągle się rozwijam co daje mi niezłego kopa i sporo satysfakcji.

Tyle o mnie.

A poza tym?
dzisiaj każdy "musi" być magistrem. Przez to tytuł "magister" nie ma już żadnej wartości. Ludzie kończą studia i miesiącami szukają pracy... dziwne? Przecież wielu studiowało "bo trzeba", bez pomysłu, bez zaangażowania, na egzaminach się prześlizgnęli, pracę magisterską kupili...

Prawda jest taka, że praca jest, ale trzeba być dobrym w tym co się robi, albo przynajmniej wiedzieć czego się chce.

Wathgurth
Wathgurth - Potworny Rymarz · przed dinozaurami
, widać zależy to od tego co się robi. No i o ile robi się w dziedzinie, którą się kończyło.

Mechanika (projektowanie maszyn) jest dziedziną bardzo szeroką. Twórczy umysł niewiele by mi pomógł, gdybym nie posiadał pewnej wiedzy z wielu jej dziedzin. Wielokrotnie już mi się zdarzyło, że w projektowaniu jednego urządzenia przydała mi się jakaś dziwna i z pozoru niepotrzebna wiedza z zupełnie innej dziedziny mechaniki. Poza tym projektując jakieś urządzenie, muszę brać pod uwagę wszystkie czynniki - użytkownika i wykonawcę.

Przykład - projektuję urządzenie do montażu dużych siłowników hydraulicznych. Muszę wiedzieć, jak się taki siłownik montuje, na co zwrócić uwagę, a gdzie dokładność może być mniejsza (użytkownik).
Muszę znać się na spawalnictwie, na obróbce metali, na materiałoznawstwie. I owszem, część tej wiedzy i tak weryfikuję z praktyką, jaką stosuje firma, dla której pracuje (na przykład, wybieram taki, a nie inny gatunek stali, bo nasza firma zawsze takiej używa). Ale gdy zaczynam wchodzić na niezbadany grunt, gdy zaczynam projektować coś, czego firma do tej pory nie robiła wtedy przydaje się wiedza ze studiów.
A co do obliczeń - owszem, jeśli projektuję się cały czas urządzenia podobne, tego samego rodzaju - wtedy można korzystać z gotowych wzorów, czasem wręcz trzeba, jeśli urządzenia podlegają takim czy innym normom. Ale wielokrotnie zdarzało mi się projektować urządzenia, w których musiałem po prostu coś policzyć coś na piechotę. Co do programów - one też nie przewidują każdego układu kinematycznego, każdego rozkładu sił. Często też jest tak, że do wstępnych obliczeń nie opłaca się zaprzęgać zaawansowanego programu, bo na papierze i z kalkulatorem (lub prostym programem liczącym, jak MathCAD) można to zrobić znacznie szybciej.

Także twórczy umysł - to jedno. Ale bez wiedzy przynajmniej w niektórych dziedzinach się nie przyda na wiele.

PS. Większość z tej wiedzy mógłbym zdobyć również w miarę zdobywania doświadczenia w pracy. Tylko nikt by mnie nie zatrudnił, gdybym nie posiadał chociaż jej części

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Zgadzam się z sir_gregors co do braku pomysłu na siebie i trochę zazdroszczę KrissDeValnor, ponieważ sam mam ciągoty w kierunku grafiki, czego nigdy na poważnie nie zrealizowałem.
Jestem tym magistrem bez pomysłu na własne życie, ale studiów nie zacząłem z innych powodów niż ciekawość i przyjemność ze zdobywania wiedzy.
System edukacji nie jest przystosowany do współczesnych warunków a większość studentów, żyje w mydlanej bańce, bo chodź docierają do nich sygnały o katastrofalnej sytuacji na rynku pracy, większość myśli, że jakoś to będzie. Przez całe lata edukacji jesteśmy oszukiwani, przez ludzi, których pierwszą i jedyną pracą, była posada nauczyciela, którzy z racji innego systemu nie mieli problemów ze znalezieniem pracy oraz nie doświadczyli problemów z którym borykają się dzisiejsi absolwenci. Szkoły do których uczęszczałem nie stawiały na kreatywność i przedsiębiorczość. Nikt mnie nie uczył jak można wykorzystać zdobytą wiedzę, za to liczyły się tylko oceny i promocja grzecznych i posłusznych uczniów. Pedagodzy oraz kadra naukowa na uniwersytetach, żyje we własnym świecie, póki jesteś wdrążony w ten system i zachowujesz się zgodnie z jego wymogami, wszystko jest w porządku. Twoim celem jest najpierw matura, później studia a następnie obrona tytułu, który po opuszczeniu uczelni jest niewiele warty. Nauczyciele kładą nacisk na naukę, nie uświadamiając, że we współczesnym świecie liczy się przede wszystkim samodzielność oraz pieniądz.
Mimo wszytko nie żałuję tych pięciu lat, ponieważ nabyłem umiejętności, których próżno szukać gdzie indziej. Zostałem rzetelnie przygotowany do swojego zawodu, ale nie do rynku pracy. Wyszedłem z pewnym poglądem na świat, bagażem wiedzy i tym czymś co jest bezcenne.

Rozumiem, że wykształcenie zdobywa się po to aby zapewnić sobie lepszy byt. Ale moim zdaniem wiele osób popełnia wielki błąd, patrząc na wartość wykształcenia w zależności od aktualnego zapotrzebowania na dany zawód na rynku pracy. Tyczy się to głównie wszystkich technicznych, którzy uważają iż humanista czy absolwent nauk społecznych jest jakimś idiotą, bo skończył nie przyszłościowy kierunek. To że jednemu rynek gwarantuje pracę a drugiemu nie, absolutnie nic nie znaczy.
W pewnych sprawach nie mogę umywać się do siostry, która skończyła matematykę, z kolei sam nie mogę pojąć jak Polak może nie mieć zielonego pojęcia o najnowszej historii swojego kraju i tym samym decydować o jego losach. Poza tym co mam sądzić o pracy i swoim wykształceniu, skoro np. 19-letnia zaoczna studentka pedagogiki lub dziewczyna po zawodówce dostaje na starcie wyższe stanowisko w firmie niż ja, z tymże patrząc na jej poczynienia, człowiek traci wiarę w kondycję ludzkości.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Najczęściej mówią tak ludzie, którym szkoła "przeszkadza w karierze" ;) Wiecie, dla nich najlepiej to szkołę okroić z wszystkiego co trudne i dać ciekawe wykłady bez sprawdzania wiedzy. Szkoła nie jest od tego żeby było w niej dobrze. W logarytmach nie chodzi o to, czy ci się przydadzą, tylko o to czy jesteś dość inteligentny by je pojąć. Jeśli nie, to nie umiesz myśleć, czyli nie zostaniesz nawet dziennikarzem.

(mój post do nikogo konkretnego nie pije, piszę do drugiej osoby lp. z wygody)

Po drugie, studia. Często jest tak, że na studiach uczy się nas wielu rzeczy, później wybieramy specjalizację i ją pogłębiamy. Np. na prawie można się uczyć prawa podatkowego i potem w pracy zawodowej go nie tykać, ale wielu może się tym zajmować w przyszłości.

Inna sprawa to "chumaniści", którzy uważają, że w życiu nie przydadzą im się ani matma, ani wiersze, ani historia. Więc co? Było iść do szkoły zawodowej, nie umniejszając szkołą zawodowym. Problemem jest właśnie to, że zawodówki zdegradowano do roli szkół dla debili, zarówno w świadomości społecznej jak i stanie faktycznym. Są tam inteligentne osoby, ale głupcy są nadreprezentowani.

Może powinno się dać większy wybór studentom w wyborze programu nauczania, np. mogliby uczyć się tego, czego chcą, ale przedmioty byłyby punktowane i do zaliczenia roku potrzeba by określonej liczby punktów. To już jest, ale wybór jest niewielki.
W liceach powinno być kształcenie ogólne, bo niewielu licealistów może wiedzieć, co chce robić konkretnie w życiu.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
acorn - Superbojownik · przed dinozaurami
@Wathgurth

Masz racje - przerazajace jest to jak mlodzi ludzie niedoceniaja jak wazna w zyciu jest wiedza zdobywana na poszczegolnych etapach nauki i naszego rozwoju. Niestety rozumiem tez dlaczego moga tak twierdzic. Sam mam wiele zastrzezen do systemu edukacji w Polsce.

Wszystko sie sprowadza do tego, ze "pozniejsze zycie" nie wynagradza ludzi, ktorzy sie poswiecili i zdobyli wieksza wiedze niz inni. Stad moze rodzic sie frustracja i niesprawiedliwa opinia jak to wiedza jest niepotrzebna. Uwazam natomiast, ze to nie jest wina systemu w ktorym nam pozniej przychodzi funkcjonowac, a jakosci i zakresu wiedzy, ktora zdobywamy w szkolach a pozniej na studiach.

Pracuje od wielu lat w branzy IT (R&;D) i mialem doczynienia z absolwentami polskich jak i zagranicznych uczelni i niestety wypadamy bardzo marnie.
Polski absolwent pomimo ogromnej wiedzy teoretycznej z zakresu informatyki, matematyki i fizyki jest kompletnie nieprzygotowany do wykonywania zawodu pomimo 5 lat "intensywnej" nauki. Taki sam student po 4 latach na jednym z uniwersytetow powiedzmy zagranicznych nokautuje go w pierwszej rundzie. Takie sa niestety moje doswiadczenia. Co wiecej polski kandydat ma duzo bardziej wygorowane oczekiwania co do stanowiska jak i pensji

Co do wiedzy ogolnej zdobywanej w podstawowkach, ogolniakach czy gimnazjach. Uwazam, ze w Polsce program jest bardzo wysoki (za wysoki) co odbija sie na jakosci i atrakcyjnosci przekazu. Czesto sprowadza sie to do podejscia 3xZ (Zakuc, Zdac, Zapomniec)

Przyklady:
Nazwy wszystkich kosci w organizmie na blache w 7 klasie podstawowki. Po co? Spokojnie mozna to przesunac na studia medycyny. Wszystkie doplywy rzek w odpowiedniej kolejnosci. Wyzsza matematyka w ogolniaku itd.

Chyba chodzi mi o to, ze rezygnujac z pewnego zakresu wiedzy ogolnej mozna by ja podac w bardziej przystepny i ciekawy sposob jednoczesnie oferujac kolka tematyczne dla bardziej zainteresowanych.

No i na koniec szkoly w Polsce calkowicie ignoruja przygotowania mlodego czlowieka z zakresu tzw "soft skills".

PatyQ
PatyQ - Superbojownik · przed dinozaurami
@acorn
Co do kilku rzeczy to się nie zgadzam. Spędziłem ostatni rok akademicki na dużej międzynarodowej uczelni. Można to nazwać ośrodkiem akademickim z prawdziwego zdarzenia.

Spotkałem się z Francuzami, Hiszpanami, Duńczykami, Niemcami, Rosjanami, Litwinami, Ukraińcami, Brazylijczykami, Australijczykami...pomijając to, że było to jedno z najlepszych przeżyć mojego życia to pracując w takiej międzynarodowej grupie Polacy byli jednymi z lepiej przygotowanymi do zajęć pod względem teoretycznym, przełożenia materiału na wyniki, wykorzystania wiedzy i dokładności. I to w różnych specjalnościach - marketing, zarządzanie i tak jak w moim wypadku - budownictwie.

W dodatku to stwierdzenie o oczekiwaniu co do pensji. Początkujący francuski inżynier na starcie (!) dostaje 1500-2000 euro. Inżynier budownictwa. Obecnie odbywam praktykę zawodową (trwającą 5 miesięcy) w jednej z większych polskich firm zajmujących się budową i modernizacją kolei. Ludzie na stażu dostaję 2400 PLN brutto. Jakie to jest porównanie? W Danii za małe pieniądze dla studenta uważają 12tys DKK miesięcznie brutto (na początku dostajesz 8% podatek).

Z jednym natomiast masz 100% racji - system kształcenia w Polsce powinien przekształcić się i zacząć kłaść nacisk na praktyczne wykorzystanie umiejętności. Jednak nie (!) zapominać o teorii, która w wielu wypadkach jest kluczowa. Zwłaszcza w kierunkach, nazwijmy to ogólnie, ścisłych.

W liceum miałem rozszerzoną matematykę i fizykę. Kobieta od matmy bardzo wymagająca. Dlatego idąc na Politechnikę nie miałem problemów z zaliczeniami z matmy...nie możesz tak wszystkiego generalizować bo zaraz Ci wyjdzie, że nic nie jest potrzebne, a kto chce to i tak się tego nauczy. Od tego jest liceum, podkreślam, ogólnokształcące żeby uczyło wiedzy ogólnej.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
acorn - Superbojownik · przed dinozaurami
@PatyQ

Zgadzam sie ze wszystkim co napisales a jednoczesnie nie widze sprzecznosci z moja poprzednia wypowiedzia.

Polskie uczelnie bardzo dobrze przygotowuja pod wzgledem teoretycznym i nie dziwi mnie, ze polacy wypadli bardzo dobrze w przykladzie ktory opisales.

Prawdopodobnie masz racje podajac przyklady zarobkow. Natomiast mi chodzilo raczej o zwrocenie uwagi na podejscie polskiego absolwenta ktory szukajac pierwszej pracy w polsce w firmie "X" oczekuje pensji takiej samej badz wyzszej niz pracownicy tej firmy z wieloletnim doswiadczeniem. Pensja przewidziana dla osoby ktora dopiero zaczyna kariere zawodowa jest dla polskiego studenta wrecz obrazajaca. Fakt jest taki, ze rozpoczynajac kariere w wiekszosci przypadkow zaczynamy od niskiego wynagrodzenia - kropka. Natomiast dyskusja na temat ile w polsce sie zarabia i porownanie zarobkow roznych krajow to zupelnie inny watek.

Moim zdaniem polski system edukacji pod wzgledem programowym odbiega znaczaco od potrzeb rynku pracy. Zatem mamy wielu wyksztalconych ludzi na ktorych wiedze nie ma zapotrzebowania, a co za tym idzie ludzie uwazaja, ze wiedza zdobyta w szkolach jest niepotrzebna w pozniejszym zyciu.
Polozenie wiekszego nacisku na wiedze praktyczna kosztem teorii i skrocenie okresu studiow do 4 lat. Moze by cos poprawilo? A dla glodnych wiedzy teoretycznej i planujacych kariery naukowe zostawiamy studia doktoranckie.

Oczywiscie sporo uogolnilem, ale nie chcialem zbytnio komplikowac mojej wypowiedzi. Problem zapewne jest duzo bardziej zlozony.

pozdrawiam

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
No dobra studenci, praktykanci, absolwenci etc. Możecie sobie narzekać na przeładowany materiałem system edukacyjny (w wielu przypadkach macie rację), na uczenie się rzeczy zbędnych (ze stałym argumentem: na co mi całki, jak będę drzewa pielęgnował), ale pożyjecie, popracujecie i ( podobnie jak :wathgurth ) dojdziedzie do takiego punktu, że stwierdzicie iż to nie było takie złe. A dlaczego? A dlatego, że te wszystkie zabiegi nauczycieli nie miały na celu was zniechęcić, zgnębić, znudzić, a miały na celu nauczyć was MYŚLEĆ!!! I to myśleć logicznie.
Studiów nie skończyłem, jakoś tak wyszło, ale dzięki temu, że robię na własny rachunek, brak "papiera" mi nie przeszkadza. Jednak zatrudniając czasami innych, mam idealny pogląd na to, co kto wyniósł ze szkoły. Jeden wyniósł wiedzę, myślenie, a inny globus i trochę kredy i to widać. Są osobnicy (i to nie są przypadki rzadkie, a wśród młodych (!!!) nawet bardzo częste), którym strach powierzyć śrubokręt, ponieważ mogą go sobie w oko wsadzić. Lecz wymagania taki delikwent ma przeogromne. Na szczęście życie weryfikuje ich bardzo szybko i tułają się od pracy do pracy, ale są sami sobie winni.
Więc nie narzekać, tylko zapierdzielać, bowiem sami nie wiecie, co kiedy wam się przyda, a myślenie przydaje się zawsze




P.S. Przeczytałem powyższe raz jeszcze i mogę stwierdzić krótko: starzeję się

--

Wathgurth
Wathgurth - Potworny Rymarz · przed dinozaurami
Pozostaje jeszcze problem pracowników systemu edukacji - czyli nauczycieli. To o czym mówił :acorn o nauce w podstawówkach i ogólniakach (np nazwy wszystkich kości ) -tu wiele zależy od nauczyciela.

W szkołach pracują niestety, oprócz świetnych nauczycieli również ludzie, którzy wiedzy przekazać nie umieją, lub co gorsza, sami jej nie posiadają. W trzeciej klasie ogólniak byłem zagrożony z fizyki!
Potem ją zdałem na maturze, a wreszcie zrozumiałem o co chodzi na studiach dopiero. Baba byłaby zabiła we mnie chęć zostania inżynierem, tyle że nie wyobrażam sobie innej, niż techniczna, dziedziny, w której mógłbym się realizować twórczo

A co do programu, to "się nie martw". Przez kilka lat dawałem korepetycje i miałem przegląd tego, co się stało z programem matmy czy fizy w ciągu kilku lat od pojawienia się gimnazjów. Został poszlachtowany tak, że wstyd to teraz nazywać matematyką czy fizyką

Piteight
To ja tak z innej beczki(Z racji mego wieku).
Jestem na rok przed matura i zadaję sobie już od 3 lat(szkoła plastyczna 4-letnia)-No dobra, od dwóch, bo przecież pierwszy rok, to było "uspokajanie się" po gimnazjum- Zadaję sobie pytania, "co ja tak właściwie będę robił w życiu?"
Moim pomysłem jest zostać grafikiem komputerowym, kimś od projektowania szaty graficznej gazety, log, plakatów, opakowań, ogółem wszystkiego co widzicie na co dzień praktycznie wszędzie, chyba, że wyłączycie światło, zamykając się w jakimś ciasnym małym miejscu.
Wiedza jaką zdobyłem, jest o dziwo teraz w największym rozroście, staram się wypełniać luki informacyjne z bieszczadzkiej podstawówki i gimnazjum, a odkryłem ich sporo, szczególnie z wszystkich przedmiotów ścisłych(Jak mniemam, to jest w większości moja wina, byłem wtedy strasznym leniem), jak i z podstawowych zasad np. wysławiania się(myślę, że to przez otoczenie, bo w większości poprawiam się po popełnionym błędzie, ale sam błąd popełniam automatycznie).
Podstawówka dała mi wiedzę, którą po części miałem wcześniej(mówię tutaj o biologii-przyrodzie, historii, to jest na discovery, które oglądałem niegdyś często), nie socjalizowała mnie, a nauczyciele nie potrafili zapanować nad klasą, przez co degrengolada przeszła przez wszystkich uczniów przynajmniej częściowo.
Nie chcę należeć do ludzi, którzy bezpodstawnie rzucają wyzwiskami po nauczycielach z dawnych lat, plwają na ludzi, którzy ich uczyli, z powodu kiepskiego tych starań efektu, bez uwzględnienia swojej winy, więc ja tylko powiem, że nie umiałem czegoś, do teraz tego nie umiem i nikomu nie udało się jeszcze we mnie tego zmienić - przykładowo matematyka, choć się staram, jednak czasami czuję ten ból umysłu gdy w jednym zadaniu należy użyć 5 wzorów na raz w jakiejś kolejności. Nie sądzę by ona mi była potrzebna w zakresie wyższym niż dajmy sobie gimnazjalny, ale zawsze warto się przynajmniej tej logiki wyuczyć.. A nuż kiedyś się przyda Język polski, ważna rzecz, trochę mi się go udało nauczyć, a przynajmniej tyle, że mogę teraz napisać ten post i później go przeredagować, gdyby był nieczytelny.
Martwi mnie matura, nie zdanie jej, będzie się wiązało z zamknięciem większości dróg do lepszej przyszłości.. Czy na pewno? Martwi mnie to, że teraz już nie widzę w świecie kontrastów, tylko zwykłą szarość, szarość poglądów- nikomu już nie wierzę, boję się, że to co ktoś powie teraz, jutro, czy za godzinę, czy może wczoraj przestało być aktualne. Nie wierzę w złoty środek - Boję się, że skoro teraz jest największy popyt na np.grafików, to gdy ja skończe studia, okaże sie, że jest ich przesyt.
Prawa matury, tok nauczania, zasady egzaminów, wiek szkolny, ogółem edukacja, z każdym nowym ministrem, zmienia się, co jeśli zostałem przygotowywany do czegoś co i tak zmieni się za niedługo, nie wiem czy diametralnie, czy tylko po części?

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
iwaaa - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Wtrącę trzy grosze ...

Otóż .. niektórym się wydaje, że wiedza szkolna do niczego nie jest potrzebna, że to strata czasu, że szkoła "powinna uczyć myślenia". Niektórym się wydaje, że umieją używać google i nic innego już nie jest im potrzebne.

Mam diametralnie inne zdanie.

Nie da się nauczyć samego uczenia się i wykorzystania wiedzy bez treści teoretycznych czyli bez wiedzy. To nie jest ważne, że 99% informacji nie jest wam potem w życiu potrzebne. Ważne jest jakich umiejętności nabyliście ucząc się, ćwicząc mózg, organizując informacje itd.

Ja jestem starej daty w porównaniu do większości ludzi z JM. kończyłam stare liceum, państwowe studia na 2 uczelniach... (2 różne kierunki). To co teraz dzieje się z polskimi szkołami to szybkie nurkowanie na dno. A rzecz znam ze wszystkich stron i na wszystkich poziomach - jako uczeń, student i nauczyciel i wykładowca.

To czy dana uczelnia się przyda, zależy od wybranego kierunku. Ale tylko szkoły zawodowe przygotowują do konkretnej pracy. Żadne studia tego nie zrobią, bo nikt nie przewidzi czym będziecie się zajmować. Studia dają podstawy i znowu umiejętność nauki.
Jeśli ktoś będzie w życiu pracować umysłowo, w większości przypadków będzie musiał uczyć się do emerytury.

Ale przecież nie każdy musi kończyć szkoły ! Specjalistów od zwykłych prac brakuje więcej niż inżynierów.

Obecna rewolucja szkolnictwa doprowadziła do absurdów: prawie wszyscy idą do liceum/technikum, mimo że 40% z nich już do takiej szkoły nie nadaje się. Obniża się więc poziom by się do nich dostosować. Potem 90% absolwentów wybiera się na studia... gdzie znowu obniża się poziom. Pytanie po co im studia? Po co każdemu matura? Po co matura piekarzowi ? A czy piekarz, mechanik to hańbiąca praca?
To jest paranoja. I tragedia dla wielu, którzy w odpowiednim momencie nie zostali oświeceniu o tym do czego się naprawdę nadają, a do czego nie.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Cóż, przeczytałem Wasze wypowiedzi i może wypowiem się z nieco innej perspektywy. Po pierwsze, zdaję sobie sprawę, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, no ale...

Po pierwsze, jestem człowiekiem z rocznika takiego, że idąc normalnym trybem edukacji (podstawówka -> gimnazjum -> ogólniak -> studia) powinienem w tej chwili mieć przynajmniej tytuł licencjata. Nie stało się tak, ponieważ zlekceważyłem maturę, nie zdałem jej, a konkretnie może tak: w sumie to pisemną zaliczyłem (70% j. angielski podstawowy, 25% geografia rozszerzona, 64% WOS podstawowy, 33% j. polski podstawowy) nie zaliczyłem ustnych, ale to dosyć długa historia. Mniejsza o to w każdym razie.

Wiedziałem wtedy doskonale, że na studia się nie wybieram, z dwóch powodów:
- na początku liceum rozwinął się u mnie intensywnie pociąg do lektury wydawnictw stricte politycznych typu Przegląd, Polityka, Nie. Czytywałem regularnie, uregulowałem swoje poglądy polityczne, a czytając szlifowałem swój język ojczysty pisząc regularnie swojego bloga. Dzięki temu uważam, że dzisiaj mam opanowany język ojczysty niemalże do perfekcji. Na pewno znalazłyby się jakieś błędy w moich wypowiedziach, ale nijak mają się one do pozostałej, zidiociałej i zanalfabetyzowanej części społeczeństwa). Ale wracając. W związku z zamiłowaniem do polityki i obserwacji zachowań społecznych, zamarzyły mi się wtedy studia typu politologia czy socjologia. Z biegiem czasu zdałem sobie jednak sprawę, że takie studia mogą mi się podobać, rozwinę się etc., ale stwierdziłem, że nie dadzą mi one absolutnie żadnej sensownej podpory do rozwoju kariery, a przynajmniej nie będę mógł pracować tak jakby mi to pasowało. Tę ocenę zachowałem do dzisiaj, obserwując rynek pracy uważam, że 5 lat temu nie popełniłem błędu w analizie rynku. Mówiąc w skrócie: studia bym miał, ale co z tego jak pracowałbym w McDonald's-ie
- Już w podstawówce miałem etykietkę zdolny ale leniwy. W gimnazjum zniechęciłem się do matematyki i fizyki (przez nauczycieli, którzy trafili tam chyba za karę), mimo to, dziś uważam, że gdyby ta ogromna niechęć, to jednak posiadam umysł zdolny do podjęcia analiz nad zadaniami stricte matematyczno-fizycznymi. Do dziś pamiętam, jak tłuki z mojej klasy nie mogły na jednych z zajęć ogarnąć procentów, a ja pojąłem ten temat od razu (nie pamiętam czy to było w podstawówce czy w gimnazjum) czy na jednej z lekcji przyrody w podstawówce, wtedy cały dumny z siebie, policzyłem czas potrzebny do tego, by Ziemia zmieniła swój kąt obrotowy o 1 stopień (czy jakoś tak to szło, w każdym razie pamiętam, że to były chyba 4 minuty na 1 stopień. Teraz dla nas to się wydaje błahe, jednakże wtedy, gdy dopiero poznawaliśmy np. kąty, była to czarna magia). W każdym razie z gimnazjum wyniosłem głównie niechęć do przedmiotów ścisłych, które w podstawówce nie sprawiały mi problemów (notabene test w podstawówce napisałem na 39/40 pkt., ale to też nieistotne).

Z tego też względu, skoro nie studia, to uznałem, że mógłbym chociaż pomóc rodzicom i przy okazji posmakować co oznacza własnoręcznie wypracowany pieniądz. Imałem się różnych zajęć, od pracy w ochronie, przez krótki epizod w McStolcu, jeden sklep całodobowy (ponad półtora roku!), durnowate stoisko w Centrum Handlowym i praca w dużej sieci hipermarketów. Wszędzie jednakże zarabiałem pieniądze, które pozwalały utrzymać częściowo dom, pozwalały mi na w miarę swobodne życie, ale bez fajerwerków.

Przełomem w moim życiu było długo planowane zrobienie kursu do obsługi wózków widłowych. Najpierw złapałem byle-jaką-pracę w agencji pracy na umowie śmieciowej za pieniądze nieco większe niż w markecie, w którym pracowałem z tej samej agencji. Oczywiście było to dla mnie rozczarowaniem, że wysłałem n CV i listów do różnych firm, a właściwie nikt się nie odezwał, ponieważ wszędzie w tej branży wymagają z doświadczeniem.

Ale pewnego dnia (wakacje 2011) odezwała się do mnie firma należąca do dosyć sporego holdingu z branży spożywczej, że mają dla mnie pracę na magazynie. Byłem sceptycznie nastawiony po przedstawieniu tego jak praca wygląda. Ale dużym plusem były warunki umowy (o pracę) które mi zaoferowali. Nawet wynagrodzenie, które mi zaproponowali na starcie było wyższe od moich oczekiwań. Bla bla bla.

A dzisiaj? Po przeszło 4 miesiącach pracy mogę powiedzieć, że kurs i ta praca to były najlepsze decyzje w życiu jakie dotąd podjąłem. Po pierwsze - kurs a potem praca na umowę o pracę dały mi możliwość normalnego życia (pracy bez kursu bym nie dostał nigdy), w tym wzięcia wymarzonego płatnego urlopu (na którym obecnie przebywam) czy normalnego, ludzkiego L-4 (na którym też byłem, na umowie śmieciowej o takich luksusach można pomarzyć). Co prawda, pracowałem wcześniej dwa razy na umowie o pracę, ale to co miałem kiedyś a to co mam teraz to niebo a ziemia. No i najważniejsze - nowa praca jest dla mnie co prawda męcząca fizycznie, to nie to samo co siedzenie po osiem godzin przed komputerem, ale także satysfakcjonująca i wymagająca. No i dała mi wreszcie możliwość zarobienia tyle, żeby móc podnieść średnią krajową brutto.

Co więcej mogę powiedzieć - mając spokój w pracy i w domu, jestem w stanie rozwijać swoje zainteresowania, pasje (fotografia, aplikacje webowe) z którymi zresztą wiążę nadzieje finansowe.

A jaki wnioski płyną z tego całego mojego lania wody?
- po pierwsze: jeżeli nie studia, należy sobie znaleźć jakiś inny, bardziej fizyczny sposób na życie. Mogą być wózki, może być budowa, stolarnia, salon fryzjerski, piekarnia czy ciężarówki albo autobusy. Praca w tych zawodach jest, a podejrzewam, że przy odrobinie szczęścia można godnie żyć i godnie zarabiać. No i większość tych zawodów można zdobyć w czasie krótszym niż pół roku, za mniejsze bądź większe pieniądze, ale na pewno mniejsze od paroletnich studiów!
- gdybym zdecydował się na studia politologii, socjologii lub tak jak myślałem też - filologii polskiej (lub ekstremalnie: rosyjskiej lub serbsko-chorwackiej) do dziś bym je studiował, nie miałbym czasu na to, żeby się podrapać ani tym bardziej, żeby godnie żyć (i utrzymać dom, co muszę teraz czynić).
- niejeden absolwent wyższej uczelni (zwłaszcza prywatnej) może pomarzyć o wypłatach, które teraz dostaję, o ile oczywiście znajdzie jakąkolwiek pracę zgodną z jego studiami.

A takie wnioski-wnioski na koniec:
- Po pierwsze: nie należy iść owczym pędem w stadzie, to się nigdy nie opłaca (to się tyczy właściwie każdej dziedziny życia, która mnie dotyka, od wykształcenia po ideologię, póki co się sprawdza )
- Trzeba mieć odrobinę szczęścia w życiu. Ja właśnie tę odrobinkę złapałem. :]

Dziękuję, ale pewnie i tak tego nie przeczyta w całości.

--
https://m3ntor.pl

waffen_pl
Ciekawy temat i bardzo na czasie ;]

Myślę, że studia to jeden wielki test psychologiczny, sprawdzający Twoje umiejętności uczenia się i przyswajania wiedzy. Akurat polibuda ma tą zasadę, że uczy strikte logicznego myślenia a nie latania wśród chmur w poszukiwaniu świętego grala (to w czasie wolnym lub na wydziale filozofii na uniwerku), pozwala zrozumieć mechanizmy dzięki czemu mamy możliwość nauczyć się myśleć konstruktywnie. Dlatego np. mój kolega, który skończył elektrotechnikę na Akademii Morskiej w Gdyni pracuje jako programista.

I na koniec: wiele się ostatnio mówi na temat pokolenia bezrobotnych magistrów. Cóż... inżynier ma swoją dziedzinę, umie logicznie myśleć, ma fach w ręku. Absolwent Akademii Medycznej zna ludzką anatomię i może leczyć ludzi. A socjolog, politolog, absolwenci administracji i zarządzania? Jaki oni mają fach w ręku? Nie ma pracy bo nic się nie umie. A polibudę da się skończyć, nawet nie trzeba być mistrzem jodą, trzeba się tylko złapać za... no... i wziąć się w garść.

No, aż mi się zachciało sprawozdanie z wydymały robić ;] Pozdrawiam
Student Wydziału Mechanicznego PG

damqen
Hmm... świetnie się czyta. Parafrazując słowa "mądrego to i miło posłuchać" - "dobry tekst to aż miło przeczytać".

Co do swoich doświadczeń.
Szkoła podstawowa - wszystko przychodziło mi z łatwością, nie uczyłem się prawie nic - bo nawet nie zdawałem sobie sprawy po co. Za każdym razem świadectwa z wyróżnieniem, udział w konkursach i topowe miejsca, zbytnio się nie przemęczałem - po prostu zdolne dziecko.
W gimnazjum zdałem sobie sprawę, że tzw. kujoństwo (w moim wypadku zdobywanie dobrych ocen nie było wynikiem wkuwania tylko czytania ze zrozumieniem) jest 'passe' albo należy się go wstydzić. Teraz z perspektywy czasowej wstydzę się, że kiedykolwiek tak pomyślałem. Nie darzę sympatią "narodu wybranego", ale kiedyś od Żyda usłyszałem mądre słowa: "tego co mam w głowie nikt mi nie ukradnie". Czasy gimnazjum to czasy gimnazjum. Największe gówniarstwo - bunt na wszystko, ale z pomocą swoją, rodziców i najbliższego towarzystwa (w klasie miałem paru równie zdolnych kumpli) zdecydowałem się pójść do najlepszego liceum w mieście. Wiele o nim słyszałem, głównie złego (opinia ludzi, którzy albo się nie dostali, albo żałowali, że nie poszli, z perspektywy czasu), ale prawda była taka, że spotkałem tam najwspanialszą grupę przyjaciół. Miałem mega zgraną klasę, co tydzień impreza 'klasowa'. Wycieczki klasowe. Na samym początku wychowawczyni powiedziała nam, że nie jest lekko, ale gdy się chce to znajdzie się czas na wszystko. Miała 100% racji. Imprezy suto zakrapiane alkoholem, a w szkole atmosfera zdrowej rywalizacji. Myślę, że w każdym społeczeństwie jest tak, że nikt nie chce być tym najgorszym, a ja osobiście uważam, że nawet jakby to żaden wstyd być najgorszym wśród najlepszych - w moim mniemaniu lepiej niż być najlepszym wśród najgorszych. Jasno postawiłem sobie cel na liceum. Uczyć się dużo, tak by dostać się na SGH (Politechnikę Warszawską proszę o niebluzganie ) - wiadomo, że nie jest najłatwiej, z uwagi na to ile przedmiotów trzeba zdać. Przyznam, że w liceum wykształciłem w sobie niesamowitą ciekawość świata. Co z tego, że fizyka nie była mi do niczego potrzebna, czy historia. To zadaniem nauczycieli było zaciekawić każdego ucznia - wszak to liceum OGÓLNOKSZTAŁCĄCE. Myślę także, że z punktu widzenia nauczyciela, nie tak łatwo jest pracować ze zdolną młodzieżą. Bo trzeba ich zaciekawić - prawda jest taka, że wiele talentów marnuje się, bo to tzw. zdolni lenie. W sumie też do takich należę. Fizyka pewnie nie przyda mi się do niczego, ale jak oglądam telewizję mam świadomość tego jak działa odbiornik telewizyjny - pewnie dość uproszczoną świadomość. Na WOSie kazano nam się uczyć konstytucji i dziś śmieję się z posła Biedronia, że nie wiedział co to jest konwent seniorów. Na religii mieliśmy dość nowatorskie podejście księdza katolickiego. Dziś wiem jak funkcjonują główne religie świata, na czym polega problem aborcji i eutanazji. Na historii miałem dość ciekawego pana, który miał spięcie z jednym z uczniów gdy ten nazwał go niesprawiedliwym. Nawet nie wiedziałem, że był opozycjonistą i komuchy obcięli mu palce - a śmialiśmy się z tego. Historii uczył by spełnić swoją osobistą misję - od nikogo nie dowiedziałem się tyle o PRLu i absurdach, o których niechętnie się mówi i pisze w literaturze.
Dziś jestem na studiach, nie wiem na ile to czego muszę się uczyć przyda mi się w przyszłej pracy. Nie wiem czy będę zarabiał tak jak chcą zarabiać wszyscy studenci SGH. Jedno jest pewne, wiedzy nigdy za wiele. Chciałbym zostać specjalistą, a nie kolejnym sfrustrowanym bezrobotnym absolwentem zarządzania. Czy tak będzie? Nie wiem... Można powiedzieć, że w tym kraju nic nie wiadomo, ale to nie jest tak do końca. Nie mam zamiaru też uczyć się do końca życia, in fact cały czas jestem tym leniem z gimnazjum, buntownikiem, ale mam inną postawę, inną świadomość i wiem trochę więcej niż wtedy wiedziałem. Grunt to nie pogubić się, zachęcałem wielu, żeby nie napinali się na studia - bo to nie jest jedyne wyjście. Dobre studia - owszem, ale kosztują one dużo pracy, trzeba mieć dobre predyspozycje, trochę szczęścia - same chęci nie wystarczą.
PEACE

amonwar
amonwar - Superbojownik · przed dinozaurami
heh, że tak rozpocznę bo to temat rzeka ale postaram się streścić

Za rok będe ( jak bozia da ) mgr farmacji. Zawód ten potrzebuje ludzi o jasnym umyśle, potrafiącym jasno i logicznie myśleć, bo przecież jakoś temu pacjentowi trzeba doradzić, do każdego trzeba podejść indywidualnie.

Fajnie by było posiąść takie umiejętności na uczelni, szkoda że pierwszy kontakt z pacjentem mam na stażu po 5 latach studiowania chemii, biologii, chemii i chyba jeszcze chemii jeśli dobrze pamiętam. 4 lata wkuwania bzdurnych wzorów, uczenia się na pamięć surowców roślinnych po łacinie i jakie tam zbawienne na nasz organizm związki się znajdują. Szkoda tylko że nikt nas nie uczy ROZMOWY z pacjentem. Mamy aptekę szkoleniową i gadamy między sobą przez całe 5 min w przeciągu tak na oko 3500h jakie spędzam na uczelni. Mamy co prawda praktyki, potem jest ten staż i niby tam się mamy tego nauczyć, ale to różnie wygląda i zależy od pracodawcy czy nas dopuści do lady.

Jedno muszę za to przyznać, u mnie jest jako taka zachowana ciągłość nauki, po zdanym egzaminie z chemii fizycznej często wiedzę z niej wykorzystuje się na innych przedmiotach i tak w wielu przypadkach, wiedza gdzieś tam usystematyzowana gdzieś się przyda w toku studiów. Ale w sumie tu koniec, nie ma to przełożenie na pracę.

Dopiero na 5 roku, chcą z nas zrobić "miszczów" świata i zaczynają się przedmioty które przydają się, ale tutaj pojawia się kolejny problem, o wyglądzie recepty, sposobie jego realizowania miałem gadane na 3 przedmiotach, prawie, farmacji praktycznej w aptece i seminariach z farmacji praktycznej w aptece. I wszyscy prowadzący dokładnie mówili to samo bo ustawa jest jedna.

To właśnie mnie denerwuje, często i gęsto zagadnienia się powtarzają i to bezsensowne koło w sumie. Przedmioty mówią o czymś innym a gadają to samo Porażka

U mnie nie przejdzie niestety logiczne myślenie, nie raz i nie dwa dałem się na tym złapać pisząc poprawki egzaminu. U mnie egzekwuję się WIEDZĘ i tylko wiedzę. Jeśli ktoś próbuje logicznie myśleć, kombinować to tylko na tym traci jak moje 3 poprawki z chemii organicznej. Moim błędem było próbowanie się tego nie tylko nauczyć ale zrozumieć, chciałem wiedzieć skąd się co bierze, i tak 2 wrześnie miałem. Na ostatni termin poprostu się tego wkułem na blachę i zdałem.

Już teraz widzę że nie nadaję się do apteki, nie mam cierpliwości do ludzi, chciałbym robić coś lepszego niż tylko niczym pani w biedronce: "bry... piiik, piik, pikk dwa piendziesiont proszsz" (pozdrawiam moje panie z biedronki). Lubie niestety coś rozumieć, ale nie przekłada się to na moje oceny.

Jestem studentem średniej klasy ale za to z ładnym dorobkiem doświadczenia. 5 lat w samorządzie, organizator największej konferencji dla farmerów, przemówienia, wyjazdy itp. Zawsze pchałem się tam gdzie inni nie chcieli bo oni muszą się przecież uczyć, zastanawiam się czy jakbym tego nie robił byłbym lepszym studentem ze stypendium naukowym? Pewnie tak i do tego nudziarzem zapatrzonym w siebie którego celem w życiu jest zostanie kierownikiem apteki swojej mamy/taty.

Myślę ze uczelnia jako tako starała się mnie przygotować do przyszłej pracy, ale to ja sam pracowałem na to żeby pracodawca docenił mój dorobek nie tyle naukowy co osobowy. Sam to osiągnąlem i mam zamiar to wykorzystać w życiu.

Na koniec chce jeszcze napisać, że to my mamy największy wpływ co tak naprawdę wykorzystamy w życiu. Może całki nie są nam zbytnio przydatne w mierzeniu kubatury pomieszczenia, ale sama matematyka a i owszem. Licealne podstawy z historii, wosu, biologii, chemii, geografii powinien każdy mieć. To jest potrzebne chociażby po to żeby umieć znaleźć drogę na mapie ( chociaż teraz mamy GPS, i tak wolę papierową karteluszkę ), wiedzieć co za święto narodowe dzisiaj mamy ( kiedyś mnie jakiś facet na ulicy zapytał co dzisiaj za święto że tyle flag mamy, 11 listopada ), warto by było wiedzieć gdzie leży wątroba żeby u lekarza z siebie debila nie robić pokazując na serce ( każdy pacjent którego coś w brzuchu yEbie mówi że to wątroba, a miejsca bólu widziałem już różne :P ). Warto znać sposoby na czyszczenie srebra domowym sposobem z wykorzystaniem zwykłej soli i aluminium zamiast kupować drogie preparaty. Ale jeśli nie będziemy tego chcieli wiedzieć to nawet najlepszy nauczyciel nas tego nie nauczy.

Im bardziej jesteśmy wykształceni tym "głupsi" się stajemy, taka jest niestety prawda, nie dajmy się jednak temu stereotypowi. Mam zamiar dalej kontynuować naukę na uczelni ( mgr to za mało ) ale nie przeszkadza mi to mieć innych zainteresowań, dzięki temu mam szerokie grono znajomych i nie szufladkuję się tylko przy farmaceutach jak większość moich znajomych, nad czym bardzo ubolewam. Łażę po bunkrach, robię zdjęcia, gram w RPG, planszówki. Wiecie jak fajnie znać ludzi z innych branż, tyle że oni nie maja tak zrytego czarnego humoru niestety

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
eeemil - Superbojownik · przed dinozaurami
Jestem inżynierem automatyki i robię to co zaplanowałem wybierając studia.

Jeśli chodzi o naukę to tak:

Studia -
przydały się wszystkie laborki, projekty i góra 33% wykładów, pozostałe 67% strata czasu.

Przydało by się więcej projektów, tak jak na uczelniach zachodnich.

Strasznie denerwujący był brak możliwości wyboru przedmiotów i specjalizacji, teraz już wiem że program studiów układa się dla profesorów nie dla studentów.

O dziwo humany na polibudzie są całkiem przydatne i sporo można się dowiedzieć o prawie, ekonomi czy marketingu.

Strasznie upierdliwa matematyka która jest wykładana bez odniesienia do jej aktualnych zastosowań - tak samo jak w liceum.

Liceum/gimnazjum -
Przedmioty ścisłe Matma, Fiza i Chemia :
za mało czasu/ za dużo materiału, nudne książki i zajęcia.
(żeby nie było ze ścisłych poniżej 4 nie schodziłem)
Dopiero pod koniec studiów odkryłem jak ciekawa może być fizyka i chemia, a kiedyś może przekonam się do matmy.

Biologia, lekcje polegały na robieniu jaj z nauczycielek (BTW dlaczego nauczycielki bio/chem to zawsze idiotki ?), ale dzięki kolorowym tablicom, szkieletom, mikroskopom,itp. sporo tego zostało w głowie.

Historia - zapamiętać datę wydarzenia i podręcznikowy komentarz, zero analizy wydarzeń, tak samo jak z fizyką i chemią - dopiero po studiach dowiedziałem się zę historia może być ciekawa.

Język polski - 2-3 razy za dużo, bezrefleksyjnie i zbyt wybiórczo.

WOS - za mało ,dopiero na studiach dzięki znajomym dowiedziałem się jak napisać podanie czy wniosek do sądu.

Wf - za mało, zbliżając się do 30 czuć to w kościach.

Języki - angielski by wystarczył, ewentualnie drugi do wyboru, a nie przymusowa rusyfikacja/germanizacja.

Informatyka - Come get some!

Yoop
Yoop - Superbojownik · przed dinozaurami
Fascynujące rzeczy tutaj można przeczytać ;) Widzę ze trafiło głownie na tych, co jednak tytuł magistra zdobyli, więc go teraz dzielnie bronią, w szczególności afirmacja uczelni technicznych jest łatwo zauważalna.
Pozwolę sobie dodać kilka refleksji, związanych z tematem ;)

W żaden sposób nie zgodzę się, że na studia techniczne uczą logicznego myślenia, w najlepszym razie pomagają tę zdolność rozwinąć, jeśli ktoś ma chęć. Jak ktoś jest tłumokiem, cwaniaczkiem, leniem (wpiszcie co chcecie), to zamiast logicznie myśleć będzie kombinował (co tylko niekiedy jest twórcze i pożyteczne), ale bądźcie spokojni - uczelnię skończy. Uczelnie prywatne wiadomo dlaczego, a państwowe w gruncie rzeczy z tego samego powodu - bo dofinansowanie z ministerstwa też zależy od liczby studentów, a jak studentów mało, to likwiduje się najmniej obłożone specjalności, co redukuje liczbę godzin, a tego żaden wykładowca by nie chciał, więc 'panda3' jest celem obustronnym ;)

System w Polsce może i nie jest najlepszy, ale to jest jedna sprawa. Zupełnie inną jest to, że studenci idą na studia jak do kolejnej szkoły i oczekują, że wszystko im się wyłoży jak krowie na rowie. Mit o wyrabianiu nawyków w samodzielnym rozwiązywaniu problemów można między książki włożyć. Przeciętny student jest absolutnie niezdolny do rozwiązywania samodzielnych problemów, zaś zespołowo to może zrobić jedynie flaszkę lub dwie.
Wydaje mi się, że winę za to ponoszą w dużej mierze nauczyciele z niższych poziomów, bo zostają nimi częstokroć nieudacznicy, którzy talentu pedagogicznego nie mają i sami do samodzielnej pracy nie są przyzwyczajeni ;)

Wprawia mnie w osłupienie twierdzenie, że na studiach jest za dużo teorii. Jak wobec tego wykształcić kolejną kadrę akademicką, czy nawet porządnych nauczycieli, że o naukowcach nie wspomnę?
No owszem są niby stopnie kształcenia (licencjat, magister, doktor), ale bez jaj, doktor ma się dopiero uczyć całkować? On tego ma z łatwością używać. Poza tym przykładowy inżynier budownictwa, który twierdzi że całki i różniczki są mu niepotrzebne, powinien co najwyżej krawężniki układać, bo nie rozumie sensu fizycznego obliczeń, które wykonuje za niego program. A skoro tak, to nikt mnie nie przekona, że jest on dobrym inżynierem. Lata praktyki oczywiście robią swoje, ale z jakiegoś powodu obliczenia uzyskały pierwszeństwo przed majstrowym 'widzimisię'.

Na studiach nie zdobywa się zawodu. Na studiach człowiek dostaje szansę zdobycia wiedzy, którą być może wykorzysta w przyszłej pracy, ale to i tak zawsze zależy od splotu różnych okoliczności takich jak choćby: wymagania pracodawcy, czy koniunktura na rynku. Oczekiwanie że uczelnia będzie uczyła zawodu jest z gruntu bez sensu - od tego jest zawodówka lub też praca jako taka.

Podsumowując to jakoś: nie zgadzam się, że wykształcenie powinno gwarantować pracę, ale z drugiej strony, są stanowiska, które wymagają posiadania wiedzy na odpowiednim poziomie, którą powinna zapewnić uczelnia wyższa. Zwykle jednak trzeba wykazać coś więcej niż zdobyty papierek, żeby taką pracę dostać.

dr_NO
dr_NO - Superbojownik · przed dinozaurami
Informatyka w szkołach to ściema, d*** i ogólnie nic nie warty przedmiot.. Drogie Panie, Drodzy Panowie, informatyka to matematyka, czy się Wam to podoba czy nie, więc bez niej ani rusz. No chyba że chcecie być informatykiem specjalistą od przeinstalowywania systemu

Co do szkoły, jak najbardziej jestem za! I nie by to miało pomóc, teraz nie liczy się aż tak bardzo papierek, a motywacja i doświadczenie. I Proszę mi tu nie pisać, że nie można zdobyć doświadczenia kiedy nie ma pracy, bo dla chętnego nic trudnego. W mojej branży, rekrutujący patrzą na dokonania i na zdobyte doświadczenia i praktyczne umiejętności wykorzystania wiedzy. Jeżeli inni robią inaczej, to żal mi tych przedsiębiorstw.

Najważniejsze żeby iść w kierunku do którego pcha Cię serce, skończyć szkołę która Cię interesuje, znaleźć pracę w której się spełnisz...

amonwar
amonwar - Superbojownik · przed dinozaurami
:yoop nie zgadzam sie z tobą, zacznę od końca twojej wypowiedzi.

W moim przypadku to właśnie na studiach zdobywa się zawód, owszem są jeszcze technicy farmaceutyczni ale oni nie mają takich kompetencji co ja ( jak jest w rzeczywistości to sami sie możecie domyślić, ale w praktyce powinno byc inaczej ). Poniekąd odpowiadam za ludzkie życie i chciałbym żeby na uczelni chociaz raz powiedzieli mi co grozi mi za złe wydanie leku. Myślisz że ktoś to wie? Stary oni potrafią zsyntetyzować kokainę z kartofla ale jak jest w aptece to już zielonego pojęcia. I to mnie właśnie dobija, przedmiotów zawodowych uczą mnie przeważnie ludzie ( nie wszyscy dzięki bogu ) którzy w aptece są raz do roku jako KLIENT, nie sprzedawca.
Wyobrażasz sobie za ladą kogoś kto nie potrafi ci doradzić, będzie w kółko powtarzać mantrę którą sprzedał mu przedstawiciel handlowy: "Jak kogoś boli gardło, dawaj "Ch*&^(ex", za każde sprzedane opakowanie dostaniesz 1,5PLN". Ktoś bez studiów w tym kierunku, nawet lekarz nie doradzi ci fachowo.

Wina państwa w naszej edukacji jest ogromna, jest straszna przepaść między liceum a studiami. Kiedyś zdawało się egzaminy wstępne i odrzucało się plewy od ziaren. Teraz banalnie prosta matura decyduje gdzie sie dostaniesz. Jestem niestety ofiara tego systemu. Stara kadra licealnych nauczycieli starała się jak mogła przygotować nas do matury, a stara kadra nauyczcieli akademickich nie była przygotowana na bandę płaczliwych baranów którzy potrafią rozwiązywać tylko testy i czytać ze zrozumieniem. Każdy był zdziwiony naszym niskim poziomem, zresztą dalej są. Roczniki nowej matury to totalna porażka, ale to nie ich wina.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
ircopek - Superbojownik · przed dinozaurami
:wathgurth
Tak jak zauwazyles, duzo rzeczy z szkol nie przydaje sie, np.recytacje, znajomosc na pamiec nazw wulkanow, itp

Uczylem sie jezyka niemieckiego, angielskiego w szkolach panstwowych (podstawowka, liceum) i w Szkole Jezykow Obcych. Myslisz, ze nauczyciele - bedacy po studiach - dobrze uczyli? Nie, bo uczyli jezyka literackiego/ksiazkowego. Nawet nie zwrocili uwagi na roznice, np. angielski w UK a USA.

Z moich obserwacji wynika, ze osoby po studiach potrafia spieprzyc nawet najprostsza rzecz. Koledzy czesto opowiadali jak wykladowcy olewali wyklady/cwiczenia albo mieli poronione pytania na egzaminach.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
wisz-nu - Superbojownik · przed dinozaurami
:ircopek
podejrzewam, ze rzeczywistym celem nauki wierszy nie jest samo nauczenie wiersza, tylko cwiczenie pamieci.
Mozna cwiczyc pamiec na rozne sposoby, matodami skupionymi tylko na istocie rzeczy, na przyklad tak jak tu:
https://www.superumysl.pl/neutral/30

Ale przy okazji nauki wiersza masz dodatkowa korzysc - poznajesz wiersz, ktory ma jakas (nawet jesli niewielka) szanse sie przydac, zamiast jakichs glupot w rodzaju zyrafy w czapce

--
Wszelkie prawa zastrzeżone. Czytanie niniejszego tekstu bez pisemnej zgody surowo wzbronione.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Tetek - Superbojownik · przed dinozaurami
"W liceach powinno być kształcenie ogólne, bo niewielu licealistów może wiedzieć, co chce robić konkretnie w życiu."

I z tym się zgodzę. Niestety obecnie reforma idzie w przeciwnym kierunku. Dotychczas trzeba było decydować się w liceum o tym co chce się studiować, teraz trzeba będzie decydować w gimnazjum... Chodzi o to, że w klasie bez historii rozszerzonej będzie tylko rok historii (XX wiek) w pierwszej klasie liceum, a potem jakieś zbędne bloki (np. moda przez wieki...). Co to powoduje? A no to że w III gimnazjum trzeba będzie wybrać czy będzie się studiować np. prawo czy kierunek ścisły. Można sememu nauczyć się tej historii tak by zdać dobrze maturę w klasie mat-fiz dziś (mam kolegę który tak robił), ale ciężko mi sobie to wyobrazić kiedy ma się tylko 1 rok historii. A przecież dopiero Liceum to jest normalna nauka, ciężko na podstawie nauki w gimnazjum i podstawówce określić co się lubi, czym chce się zajmować następne lata (chociażby w wymiarze naukowym).

Liceum na pewno dało mi ogólna wiedzę i z tego jestem zadowolony. Nawet przez 2 pierwsze lata studiów miałem wrażenie że są bardziej ograniczone, ale od trzeciego roku zmieniłem zdanie. No i po liceum napisałem maturę tak że dostałem się na studia pierwsze, które ukończyłem oraz na drugie które trwają.

I właśnie jako osoba o dwóch kierunkach się wypowiem. Pierwszy kierunek jest zawodowy, dwa lata praktyki mam w tym, mniej więcej wiem jak to wygląda. Natomiast drugi kierunek wybrałem jako temat mnie interesujący i ogólnie rozwijający. Jak będzie z jego wykorzystaniem to zobaczymy, choć nie zamierzam traktować go hobbystycznie (przeciwnie wykorzystać w pracy).

--
Ecce homo qui est faba

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Tetek: To co mówisz jest niepoważne. Klasy w liceum są (generalnie) profilowane - jeśli ktoś chce zdawać historie, a wybierze sobie kilkadziesiąt godzin matematyki to zmarnuje kawał życia na niepotrzebne (dla niego) pierdoły. Z kolei dobrą sprawą jest ograniczanie jakichś pierdół (histora/polski), na rzecz przedmiotów które jakoś przydadzą się w pracy (mat/fiz/chem).

--
No co się gapisz? Fajnej sygnaturki nie widziałeś?
Piszę poprawnie po polsku.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Tetek - Superbojownik · przed dinozaurami
Twoim zdaniem poważne jest to by decyzję o życiu podejmować w wieku 15 lat? To tym bardziej nastawia nas na doradztwo innych, potem można żałować decyzji, którą było się zmuszonym podjąć bez większej własnej wiedzy.

O co do klas profilowanych, to chyba nie zrozumieliśmy się.

Ja uważam że to dobrze iż klasy są profilowane, do takiej ja też chodziłem. Tam są wszystkie przedmioty na podstawowym poziomie, a wybrane (np. u mnie historia, wos; u innych biologia i chemia itd) na poziomie rozszerzonym. I to jest ok.

To przeciwko czemu się wypowiadałem to ograniczenie historii do 1 roku i XX wieku, czyli rozwiązanie jakie dopiero ma zacząć obowiązywać. Człowiek powinien posiadać wiedzę ogólną ze wszystkich dziedzin wiedzy które są nauczane w liceach. Ograniczenie do wieku XX oznacza że o wcześniejszych czasach ten kto nie wybierze rozszerzonej historii będzie się uczył ostatni raz w gimnazjum, czyli posiądzie dużo mniej informacji. Obecnie bowiem uczy się historii 2,5 roku w liceum. Ostatni semestr to już przygotowanie do matury (ja nie miałem fizyki w ostatnim semestrze, podobnie jak biologii i chemii).

--
Ecce homo qui est faba

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
"ograniczenie historii do 1 roku i XX"
Czyli jesteś przeciwko klasom profilowanym, ale nie jesteś? Nie wiem na co mat-fizowi jakieś pierdoły w stylu historii, j. polskiego.

15 letnie dziecko żyje na tym świecie już parę lat i wie, czy woli nauki ścisłe, czy historię. Mając tyle lat system edukacji wymaga od niego określenia, w jakim kierunku chcę się rozwijać, a nie składania papierów na akademię. I to jest dobre, bo nie męczy się człowiek na niepotrzebnych lekcjach.

--
No co się gapisz? Fajnej sygnaturki nie widziałeś?
Piszę poprawnie po polsku.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Tetek - Superbojownik · przed dinozaurami
Jestem za dotychczasowym modelem czyli klasami profilowanymi. Wszystkie przedmioty na poziomie podstawowym, a wybrane na poziomie rozszerzonym. Tym samym niektóre przedmioty są nauczane aż do matury (najlepiej przez 5 semestrów).

To przeciwko protestuję to system jaki ma zacząć obowiązywać czyli 2 semestry historii obejmującej wyłącznie wiek XX.

--
Ecce homo qui est faba
Forum > Inteligentna jazda > Wykształcenie a praca - tak mnie naszło.
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj